Nazywam się Władysława Sztuka. Panieńskie nazwisko Dudziak. Urodziłam się w 1927 roku w Prądniku[1] koło Krakowa, bliżej Ojcowa. Rodzice nazywali się Kazimierz i Stefania, z domu Dudziak. Miałam dwie siostry i dwóch braci; byli to Witek, Zosia, Kazik i Marysia. Prądnik to nieduża wioska - trochę chałup i góry. Rodzice utrzymywali się z prac dorywczych, sezonowych. Pracowali między innymi, wynajmując się u lepszych gospodarzy, w ten sposób się utrzymywali.
W pobliżu wioski przebiegała stara granica pomiędzy zaborem austriackim i rosyjskim
Mieszkaliśmy we własnym małym domu, o którym można było powiedzieć - rudera. Dach był przykryty słomą,
ściany zbudowane z drewna - jak to przed wojną. Wewnątrz znajdowała się jedna
izba i kuchnia. Do rodziców należało około hektara ziemi. Uprawiali zboże,
ziemniaki… wszystkiego po trochu. Mama zajmowała się domem. Do szkoły i
kościoła chodziliśmy do wioski Biały Kościół[2].
W pobliżu wioski przebiegała stara granica pomiędzy zaborem austriackim i
rosyjskim. Z tamtych czasów stały pomniki Powstańców Styczniowych - ich
dowódców i słupy graniczne. Do kościoła należało z pięć, sześć wiosek. Szkoła tam
była sześcioklasowa. Wynajmowane były pomieszczenia w jednym z domów. Tam
uczyli się uczniowie dwóch pierwszych klas, pozostałe cztery roczniki uczyły
się w pomieszczeniach w innym budynku. Kościoły były jeszcze w innych wioskach
- Korzkiew[3],
Smardzowice[4].Do
każdej z tych wiosek, w których oprócz kościoła, najczęściej znajdowała się
również szkoła, należało po pięć, sześć mniejszych wiosek. W naszej wiosce działał mały sklep rodzinny. W
Białym Kościele były dwa sklepy.
Do szkoły,
oczywiście, chodziliśmy pieszo. Gdy spadł śnieg, zjeżdżaliśmy na nartach z zaśnieżonych
wzniesień jak prawdziwi narciarze. Drogi wszędzie były bite z kamienia, a dróg
asfaltowych nie było wcale. Zimą prawie zawsze wszystko zasypane było śniegiem.
Krok po kroku, ubijaliśmy go butami i pomału szliśmy do przodu. Wychodziliśmy z
domu przed siódmą. Szliśmy we czwórkę lub w mniejszych grupach i spieszyliśmy
się, bo w szkole musieliśmy być przed godziną ósmą. Zajęcia dla dwóch młodszych
klas odbywały się od ósmej do jedenastej. Starsze klasy zaczynały lekcje od
godziny jedenastej.
Duży
odcinek drogi prowadził pod górę. Tam w Ojcowie i Prądniku same góry. Doliną
płynęła górska rzeka, o wartkim nurcie–nazywała się właśnie Prądnik[5].
Po dwóch stronach rzeki mieszkali ludzie. Z jednej strony lasy, z sąsiedniej pas
ziemi uprawnej. Przez Prądnik prowadziła trasa turystyczna do Ojcowa. Przez
wieś często przechodziły wycieczki piesze, ale zdarzały się też rowerowe. Turyści zatrzymywali się, pamiętam
turystów pieszych i na rowerach, prosili o wodę i kupowali owoce. Wszyscy brali też wodę z rzeki, bo we wsi studni
nie było.
Okolice
Ojcowa piękne... Dużo zwierząt w lesie się chowało. Więcej lasów było jak ornej
ziemi. Do Krakowa, jak ktoś szedł, to tylko starsi i na piechotę. Nie byłam
przed wojną w Krakowie. Święta Bożego Narodzenia, na pasterkę do Białego
Kościoła pieszo pokonywaliśmy drogę pod górę, za to droga powrotna była lżejsza, bo z góry.
Byłam najstarsza z rodzeństwa.
Wracałam ze szkoły i w domu musiałam pomagać. Dużej gospodarki rodzice nie
mieli, ale kury hodowali. Mama chodziła na zarobek, wtedy ja pomagałam przy
dzieciach, opiekowałam się nimi i pilnowałam. Gotowałam obiady… rozmaite zupy.
Tata do pracy chodził do Krakowa, a ja zostawałam sama z rodzeństwem.
W mojej pamięci ciągle powracają
wspomnienia z mojego dzieciństwa. W tej chwili przypomina mi się na przykład przedwojenna
wycieczka szkolna do Ojcowa. W pobliżu drogi szliśmy lasem. To musiała być
jesień, bo wszędzie rosło dużo grzybów. Opiekunowie zatrzymywali się podziwiali,
może zrywali… nie pamiętam. Kościół był postawiony na wodzie[6].
Drewniany, mały kościółek w pobliżu skał. Jedna z gór była bardzo wysoka, a na
szczycie postawiony był hotel. Turyści do tego hotelu szli na nocleg. Po
skałach i ścieżką wspinaliśmy się na górę, aby tam się dostać[7].
Wieżę zamkową odbudowano krótko przed wojną. Inny był już Ojców podczas
okupacji. Niemcy ludzi powysiedlali, wprowadzili się do opuszczonych domów i
gospodarzyli. Zamieszkali tutaj tacy ważniejsi ich oficerowie, nazywali ich „generały”.
Czas, gdy wojna się zaczęła pamiętam
słabo. Przez nasza wioskę uciekali zamożniejsi gospodarze, a sami biedniejsi zostawali.
Bogaci zabierali co się dało ze sobą, na
wozy ładowali. Jechali po tych kamieniach, gubili ubrania popakowane w pośpiechu.
Gdy okazało się, że Kraków i inne duże miasta, gdzie człowiek nie powinien
rzucać się innym w oczy, są opanowane przez Niemców, najczęściej wracali do
domów. Gdy przyglądałam się tym powracającym na wozach, to wydawali się
spokojniejsi. Sąsiednią wioskę Szyce[8]
okupanci niemieccy wybrali na swoją siedzibę. Ta ich cała komenda tutaj właśnie
znajdowała się. Szkoły pozamykali.
Przyjeżdżali pod szkoły, uczniów najstarszych klas wywozili do Rzeszy, potem przyjeżdżali
nagle pod kościół, po czym wybierali ludzi do pracy przymusowej. Pozamykali wszystko
– kościoły i szkoły.
Na własne oczy widziałam jak Niemcy
mordowali. To niedaleko było. Przyjechali w biały dzień. Biedny to człowiek był, który swojego domu nie miał,
na komornym siedział. O co chodziło - nie dowiedziałam się. Przyjechali
umundurowani, złapali go i zakuli w kajdanki, uderzali w niego kolbami. Później
wrzucili go do Prądnika i utopili. Jego kobieta nagle dobiegła do leżącego w rzece mężczyzny.
Zabili i ją… troje dzieci zostało.
Ukrywał się, po szopach, od wiosny do jesieni w lasach musiał spać
Tato został zatrzymany i pod eskortą
wywieziony do pracy przymusowej. Załadowali
ich do ruskich wagonów i jechali w nocy. Pociąg się zatrzymał, jeszcze po
polskiej stronie, blisko granicy. Ktoś krzyknął: – Uciekajcie! Udało się i tato uciekł. Po wojnie często do tych wydarzeń
powracał. Ukrywał się, po szopach, od wiosny do jesieni w lasach musiał spać.
W późniejszych latach wojny
zadomowiła się w pobliskich lasach partyzantka. Im bliżej końca wojny, to
Niemcy coraz mocniej bali się partyzantów. Zdarzało się, że partyzanci
przychodzili w nocy do wioski po żywność. Lasy duże, kryjówki mieli dobre,
Niemców było mało, partyzantów dużo, bo wielu młodych chłopaków do partyzantki
wstąpiło. W rejonie Ojcowa, na terenie Skały i okolicy bezpiecznie się czuli,
znali tutaj każdą skałę i drzewo. Pieszo przyszli do jednego gospodarza, który
miał wielki ogród. Porozkładali się w tym ogrodzie, wołali ludzi, żeby im
pomogli, jeść ugotowali; prali w międzyczasie ubrania w potoku. Żadnego Niemca w Prądniku nie było. Dwa dni przebywali
w dużym ogrodzie mieszkańca naszej wioski i żaden okupant się nie pojawił.
Później ta partyzantka napadła na siedzibę Niemców we wsi Szyce. Rozbroili ich
i zabrali niemiecką broń. Niemcy pouciekali i już tej placówki nie było.
Taty nie poszukiwali, jak uciekł z
pociągu; tak wyglądało, jakby ucieczka tych osób zupełnie wymknęła się im spod
kontroli. Ludzie z wioski wiedzieli, że tato się ukrywa, podobnie jak wiedzieli
o kilkunastu innych mieszkańcach pobliskich wiosek, którzy uciekli z wagonu.
Mama jednak nigdy z nikim nie rozmawiała, nie podejmowała tego tematu. W nocy Tato
po żywność przychodził. Najadł się i przebrał.
Jednak ja o tym fakcie dowiedziałam się długo później. Nie zajmowałam
się takimi poważnymi sprawami, jakbym świadomie nie chciała znać prawdy, żeby
strzec tajemnicy.
W Ojcowie „granatowi” zostali źle zapamiętani
Złą sławą u ludności polskiej i żydowskiej
cieszyła się granatowa[9]
policja. Wielu przedwojennych policjantów w czasie wojny nadal pełniło służbę
na obszarze Krakowa i okolic, podporządkowanym okupowanemu obszarowi Generalnej
Guberni. Okupanci nie byli w stanie zapanować własnymi siłami na obcym,
niebezpiecznym dla nich terenie. Przyjmowali do służby funkcjonariuszy
przedwojennej policji. Tych którzy zgłaszali się do służby, sprawdzali. W
Ojcowie „granatowi” zostali źle zapamiętani w wyniku podjętych przez nich
działań. O co dokładniej chodziło, nie wiem. W końcu wojny partyzantka w dzień
wchodziła do mieszkań „granatowych”, wyciągali ich z domów, zakładali kajdanki,
utwierdzali się, czy to odpowiednia osoba, wyprowadzali za chałupę, po czym
następował strzał.
Wojna się kończyła. Ludzi zbierali po
wiosce do pracy do tartaku, również wśród nas dzieci. Spuszczali duże świerki, potem
odcinali gałęzie, a do nas – dzieci - należało zbieranie i układanie gałęzi na
kopiec. Ponad dziesięcioletnie dzieci musiały pracować w tartaku w Ojcowie.
Rano wstawaliśmy, ubieraliśmy się i w pośpiechu cokolwiek zjadaliśmy. Furmanka
podjeżdżała pod dom i zabierała nas. Pracowaliśmy przy budowie fortyfikacji.
Okupanci organizowali pracę. Okopy powstawały na naturalnych przeszkodach w
terenie, czyli rzeczkach górskich i górkach. Ściany okopów były wzmacniane
drzewem z tartaku, ścięte pniaki układano w taki sposób, jakby budowano dom.To
wszystko gałęziami przykrywano i okop był gotowy. Wojska sowieckie zbliżały się
i Niemcy opuścili nasze tereny w jedną noc. Ktoś opowiadał, że
uzbrojeni, sowieccy żołnierze rano zaszli do Ojcowa, a tam nikogo nie było.To
była zima 1945. - koniec wojny na tym
terenie.
Pustki były w Babinku, Steklnie – wspominał tato
Po
wojnie dużo ludzi powracało. Słyszało się często, że warto na zachód wyjechać.
Pierwsi odważni wyjeżdżali na wiosnę w 1945. Tato z kilkoma kolegami pojechali
tu na początku marca 1946. Dojechali do Gryfina. Od miasta na pieszo wyruszyli
szukać opuszczonych domów. Pustki były w Babinku, Steklnie – wspominał tato. Zajął
dom we Władkowicach. Tradycja była taka,
że jeśli chorągiew zamocowana jest w oknie czy na drzwiach domu, to znaczyło, że budynek jest
zajęty. Trudno sobie wyobrazić, aby chorągiew zabezpieczyła dom przed
poszukiwaczami kąta do zamieszkania. Ktoś musiał pilnować. Tato zajął dom i
wrócił po rodzinę.
Fot. 7. Fotografia powojenna. Małżonek drugi od prawej strony. Gdzieś na Ziemi Widuchowskiej. Autor nieznany, zdjęcie z prywatnego archiwum Władysławy Sztuki.
Podwodami dojechaliśmy do Włodkowic
Sześć rodzin, wśród nich nasza, wyjechało na
zachód. Zapakowaliśmy się po dwie rodziny do jednego wagonu. To były pruskie
wagony. Ubrania, pościel, dwanaście młodziutkich gęsi w koszyku wiklinowym.Nasz
dobytek był skromny, ale inne rodziny zabierały ze sobą krowy i konie.
Opuściliśmy wagony w Gryfinie. Miasto było w gruzach. Przy stacji czekały na
nas wozy z końmi. Gdy próbuję sobie przypomnieć widok miasta - widzę
kilkanaście domów, wszystko poniszczone, powalone w gruzach. Idąc przez miasto
chodziło się po kamieniach. Ludzi było bardzo mało. Dopiero później zjechało się
więcej. Podwodami dojechaliśmy do Włodkowic. Rodzice, Wicek, Zosia, Kazik,
Marysia i ja zamieszkaliśmy w nowym domu. W opuszczonych domach pozostało dużo
różnych przedmiotów kuchennych. Niemcy musieli w pośpiechu opuszczać swoje domy,
na co wskazywały niedomknięte drzwi do pomieszczeń, pozostawione garnki,
patelnie z resztkami pożywienia, porzucone na podłodze zabawki, koce, przedmioty
codziennego użytku i meble. Co zastanawiające, nie pozostawili żadnych
zwierząt.
Fot. 8. 9. Chrzest i komunia córki Danki. Autor nieznany, zdjęcie z prywatnego archiwum Władysławy Sztuki.
Kosiliśmy je poniemieckimi kosami
Żeby
przeżyć, każdy szukał czegoś do jedzenia. Na polach rosły samosiejki zbóż. Kosiliśmy
je poniemieckimi kosami. W gospodarstwach były młockarnie i dobrze służyły do
omłotu. Z początku zboża zawożono do młyna w Gryfinie, gdzie było mielone na
mąkę. Później młyny uruchomiono w Krzywinie i Lubanowie. Obsadzaliśmy pola
burakami, ziemniakami i obsiewaliśmy zbożem. Buraki zawoziło się do cukrowni w
Szczecinie.
Podjęłam
pracę w PGR Babinek. Pieliłam buraki, ziemniaki – cały dzień z motyką w dłoni.
Do pracy chodziliśmy pieszo, dużo osób tam pracowało. Do kościoła chodziliśmy
do Babinka. Ksiądz przyjeżdżał z Bań, tylko w niedzielę. Później ksiądz z
Widuchowej przyjeżdżał do Czarnówka, tam udawaliśmy się na nabożeństwa. Kilka
kościołów wokół Włodkowic zostało zniszczonych przez wojska sowieckie; w
Pacholętach, Steklnie czy w Pniewie. Natomiast w Żarczynie i Baniewicach
kościółki wiejskie były pozbawione dachów. Pierwsi osadnicy wspominali, że po
wojnie byli świadkami, jak kilkuosobowe oddziały wojskowe, które tutaj przez jakiś czas po
wojnie pozostawały, rywalizowały pomiędzy sobą organizując zawody strzeleckie.
Celowali, aby powalić krzyż z wieży kościoła.
Dużo nie było trzeba, aby wzniecił się
pożar, który szybko pochłonął zabytkowe, drewniane wyposażenia kościoła.
Mój przyszły małżonek - Władysław
Sztuka urodzony w 1915 roku - pochodził z okolic Wielunia. Był wdowcem z
czwórką dzieci, a ja wychowywałam samotnie córkę. Urodziłam jeszcze wspólne
dziecko, naszą córkę i w ten sposób wychowywaliśmy dzieci „twoje, moje i nasze”. Poznał nas pan Dobrowolski z Babinka.
Zamieszkaliśmy w Żarczynie i utrzymywaliśmy się z pracy w gospodarstwie.
Do dzisiaj z przyjemnością wspominam
święta z rodzinnej Małopolski. Święta tam naprawdę były pobożne. Na pasterkę szliśmy pieszo
po śniegu, a kościół był pełen wiernych. Choinkę dekorowaliśmy jabłkami, cukierkami,
ciastkami i bombkami. A jedzenie na święta szykowaliśmy rozmaite - bigosy z
suszoną śliwką, pierogi i przeróżne ciasta. Gdy przychodzi czas świąt, zasiadam
do stołu, ciesząc się każdą chwilą, w duchu dziękuję córce Danusi za to, że jest
zawsze blisko mnie. Wiem Danusia, że mogę na Ciebie liczyć – Wzajemnie. Twoja
Mama.
Wspomnienia Pani Władysławy Sztuki z Kłodowa wysłuchał autor publikacji Andrzej Krywalewicz w styczniu 2025 roku. W swojej pracy autor wykorzystał rodzinne zapiski kronikarskie przechowywane w domu rodzinnym córki.
[1]https://pl.wikipedia.org/wiki/Pr%C4%85dnik_Korzkiewski (dostęp: 10.02.2025)
[2]https://pl.wikipedia.org/wiki/Bia%C5%82y_Ko%C5%9Bci%C3%B3%C5%82_(wojew%C3%B3dztwo_ma%C5%82opolskie) (dostęp: 10.02.2025)
[3]https://pl.wikipedia.org/wiki/Korzkiew (dostęp: 10.02.2025)
[4]https://pl.wikipedia.org/wiki/Smardzowice (dostęp: 10.02.2025)
[5]https://pl.wikipedia.org/wiki/Pr%C4%85dnik (dostęp: 10.02.2024)
[6]https://pl.wikipedia.org/wiki/Kaplica_%E2%80%9ENa_Wodzie%E2%80%9D_%C5%9Bw._J%C3%B3zefa_Robotnika_w_Ojcowie (dostęp: 11.02.2025)
[7]https://pl.wikipedia.org/wiki/Zamek_w_Ojcowie (dostęp: 11.02.2025)
[8]https://pl.wikipedia.org/wiki/Szyce_(wojew%C3%B3dztwo_ma%C5%82opolskie) (dostęp: 10.02.2025)
[9]https://pl.wikipedia.org/wiki/Policja_Polska_Generalnego_Gubernatorstwa (dostęp: 10.02.2025)