My z Lackie Szlacheckie

Eugenia Ostrowska z Góralic. Urodziłam się 15 Sierpnia 1932 roku w Lackie Szlacheckie w powiecie tłumackim województwa stanisławowskiego. Dziś wioska nazywa się Łypiwka. My pochodzimy z Lackie Szlacheckie. Matki swojej nie poznałam, miałam pięć miesięcy, jak umarła na zapalenie stawów. Kto miał leczyć, pieniędzy brakowało, bieda była. Mnie siostry chowały. Było nas jedenaścioro; Józef, Władysław, Janusz, Stanisław, Anna, Maria, Justyna, Józia, Bolesława. Siostrzyczka Janina zmarła w lutym 1942 lub 1943 roku, o okolicznościach śmierci siostry opowiem w dalszej opowieści. Urodziłam się jako najmłodsze dziecko. Duża różnica wieku dzieliła mnie od starszego rodzeństwa. Dla przykładu, gdy siostra Helena wyszła za mąż za Krzysztofa Krzyżowica i zamieszkała w Świętym Stanisławie, ja byłam małym dzieckiem. Najwięcej czasu poświęcała mi siostra Józia. Rodzice; Mama Anna Buniowska, Tata Tomasz Buniowski. Owdowiał młodo w wieku pięćdziesięciu lat. Później się nie ożenił, sam zajął się wychowywaniem własnych dzieci. Jako młody mężczyzna wyjechał za chlebem do Ameryki, do Nowego Jorku. Zapamiętałam, że tata opowiadał o koledze z Ameryki, który tam osiadł, żył i pracował. Kolega ten, gdy poznał decyzję taty o powrocie do kraju, ostrzegał go wielokrotnie, aby wstrzymał się z decyzją, uzasadniając, że co jakiś czas odnawia się w Polsce wojna. Po powrocie do kraju poznał moją mamą, ożenił się. Bracia taty pozostali w Ameryce.

Mieszkaliśmy od zabudowań wioski w oddaleniu. Rodzice utrzymywali rodzinę z pracy w gospodarstwie. Siedemnaście hektarów ziemi, dom drewniany, wewnątrz trzy pomieszczenia i kuchnia. Do szkoły należało pokonać odległość pięciu kilometrów do sąsiedniej wioski. Znajdował się tam kościół drewniany kościół. Przeważnie w wioskach kościoły były drewniane, w mieście były murowane. Wioska jak wioska, domy z zabudowaniami gospodarczymi drewniane, kryte strzechą. W środku wioski zbudowany został Dom Strzelecki, siedziba kulturalna. Przez wioskę przebiegała polna droga, gdy dłużej padał deszcz, na drodze tworzyły się duże kałuże, miejsce naszych zabaw. Sklep Żydzi prowadzili. Pola uprawne były oddalone w dużej odległości od zabudowań. W wiosce kilka domów było zamieszkałych przez Ukraińców, ściślej to cztery gospodarstwa należały do Ukraińców, ale pewności nie mam, czy gospodarstw ukraińskich nie było więcej. Do najbliższego miasta Kołomyi było blisko czterdzieści kilometrów, do Stanisławowa „z dwadzieścia”, do miasta Tłumacz podobna odległość. Nie przypominam sobie, abym jako dziecko jedno z tych miast widziała na własne oczy, znam te miasta ze słyszenia. Skąd nazwa Lackie? Bo wioskę zamieszkiwali Lachy, przez miejscowych Polacy określani byli Lachy. Potem zamieszkała tutaj szlachta, dodali do nazwy „Szlacheckie”. Po wrześniu 1939 roku życie nasze bardzo zmieniło się, gdzie okiem sięgnąć, rozpoczął się proces sowietyzacji. W tym czasie nazwę wioski zamienili na Pidhirja. Rodzice hodowali konie, dokładniej to kilka koni i krowy, furmanka była. Żniwa nadeszły, zboże rżnęły sierpami siostry moje. Zboża wiązały w snopy, układały w kupki, później po przesuszeniu układano na wozach drabiniastych i przewożono do stodół.

Siostra Anna

Stryjkowi synowie zamordowani w Katyniu

Na wozach drabiniastych zwożono również siano. Snopki podrzucałam, pamiętam. Starsza siostra Józia samouk, na maszynie sukienki dla mnie szyła. Stryjkowi synowie zamordowani w Katyniu Starsze siostry chodziły do szkoły, Marysia dobrze się uczyła. Ojciec nasz miał brata w wiosce Odaje, oddalonej o prawie dziesięć kilometrów od rodzinnej wioski. Służył w ważnej Brygadzie Kawalerii w Stanisławowie. Stryjek Buniowski był oficerem, stryjna Józefa była uczona, mieli dwóch synów i córkę. Synowie ich poszli w ślady ojca, jako żołnierze zatrzymani na początku wojny, trafili do niewoli. Jako polscy jeńcy wojenni przebywali w obozie jenieckim na terenie Ukrainy, zamordowani zostali przez sowietów w Katyniu. Stryjek Wojciech zginał na początku wojny, później zamordowani zostali ich synowie, którzy brali udział w wojnie obronnej Polski w 1939 roku. Zostali zatrzymani i jako jeńcy przez jakiś czas przetrzymywani byli w więzieniu. Stryjenka gdzieś wyjechała, w jakiś sposób powiadomiła tatę, że synowie zginęli w Katyniu. To miało miejsce jeszcze na wschodzie. Wielokrotnie później tata przywoływał zbrodnię chłopców, zawsze jakby czegoś się obawiał, mówił niepewnie, ściszonym głosem.

Siostra Józia z mężem i córką Wandą

Siostra Bolesława

My w nocy uciekaliśmy i siostra Józia, bosa była, na plecach mnie niosła

W czerwcu 1939 roku moja siostra Józia się ożeniła. Dobre dwa miesiące minęły, wojna wybuchła, jej męża zabrali. Samolotem poleciał do Anglii, walczył w bitwie o Anglię, był sanitariuszem. Po wojnie powrócił, ten „cały” jego szpital, znalazł swoje miejsce w Warszawie. On pozostawił służbę, przeszedł na gospodarstwo, męczył się, bo nie umiał samodzielnie gospodarzyć.
Jak zaczęła się wojna, na sam przód byli Sowieci. Zastraszali i aresztowali. Zaczął się etap sowietyzacji na okupowanej ziemi, nadawania obywatelstwa radzieckiego. Ludzi, szczególnie w miastach większych, takich jak Stanisławów, którzy się sprzeciwiali, zastraszali, grabili ich majątki, zastraszali, wywozili na Sybir, a szczególnie niewygodnych, uciążliwych zabijali. Starsi ludzie wspominali, że w Budynku Wojewódzkim w Stanisławowie była katownia, co ludzi tam namęczyli. Za ruskiej okupacji źle było, rabować potrafili, na Sybir wywozili. Naszej sąsiadki mąż poszedł na wojnę w 1939, ona miała czworo dzieci, jedno ułomne, chore było. Przyjechali w nocy, a śnieg tak wysoki, że tylko było widać kominy. Zima ciężka. Ta rodzina nazywała się Wójciak. Kilka innych rodzin spotkał podobny los. Co decydowało o wywózce, nie potrafię odpowiedzieć. Przyjechali Ruskie w nocy saniami, walili w drzwi, pokrzykiwali, uderzali kolbami karabinów w drzwi, popędzali ludzi, głośno płaczące dzieci. Ludzie opowiadali, że transport tych ludzi został zorganizowany w wagonach do bydła wożenia. Ludzie umierali, wyrzucali po drodze martwych w zaspy śniegu.

Mój tata Tomasz Buniowski

Powojenny ślub w Góralicach syna naszej sąsiadki Pani Burdaś

Zaczęła się później okupacja niemiecka. Zapamiętałam, że w tym czasie faszystowscy okupanci chodzili od domu do domu, przed sobą prowadzili psa potężnego – wilczura, bezwzględnie zatrzymywali młodych. Organizowali łapanki. Później miały miejsce wywózki do Rzeszy, które były zaplanowanymi i zorganizowanymi akcjami transportu zatrzymanych ludzi jako robotników przymusowych. Urządzali niespodziewane łapanki. Siostra Janina urodzona w 1924 w lutym 1942 roku ukończyła 18 lat. Aby uniknąć zatrzymania, ukrywała się w stodole pod sianem, i w innych, które wydawały się bezpieczne. Dni mroźne, noce jeszcze zimniejsze, zachorowała na zapalenie płuc, zmarła. W tym czasie przyszło do naszego domu dwoje małych chłopaczków Żydków, pochodzili z Lackie Szlacheckie, nam znani. Jeden miał na imię Mośko a dugi Herszko, mieszkali w Lackie Szlachetnie, „głodne byli, bardzo głodne”, jeść dała siostra Józia, później wyprowadziła na drogę. Ja płakałam, jednak Józia była świadoma, co może nas spotkać za pomoc Żydom. Powiedziała, że za pomoc nas Niemcy zabiją. Później napaści Ukraińców na Polaków, mordy wołyńskie. My uciekaliśmy z Lackich Szlacheckich do Stanisławowa. Podpalali domy, mordowali. My w nocy uciekaliśmy i siostra Józia, bosa była, na plecach mnie niosła, powiedziała – „Dobrze, że rakiety nie są wystrzeliwane, bo byłoby jasno i bylibyśmy widoczni”. Wszyscy uciekali „w pole” w kierunku wioski Bratkowce. Zabieraliśmy z sobą, co kto miał pod ręką, pierzyny, poduszki.

Mój brat Józef Buniowski

To była późna jesień, początek zimy. Zimno, mokro, przymrozki. Gdzie teren był obniżony, gromadziliśmy się. Ukrywaliśmy się w ten sposób z dobry tydzień. Ojciec tak przemarzł, że gdy tutaj przyjechaliśmy, chorował, trafił do szpitala. W dzień wracaliśmy, w nocy się ukrywaliśmy. Co kto miał pod ręką, zabierał. Tata i dwoje braci: piętnastoletni Janek i dziewiętnastoletni Władysław oddalili się do wioski po konie. Konie stały w stajni, kilka koni mieliśmy. Bandyci ukraińscy wbiegli nagle do stajni, zamordowali braci. Gdy strzelili do konia, drugi nagle poderwał się gwałtownie w górę, uciekł. Na ten straszny, potworny mord tata patrzył z pobliskiego rowu, gdzie się ukrył. Takiej tragedii nie życzę nikomu. Dwóch braciszków zamordowali. W pobliskim domu ukrywali się starsi ludzie; babki i dziadkowie. Przyszli zamordowali prawdopodobnie wszystkich. Tata ocalał… ale przeżyć to, co on przeżył...

Strzelali do wagonów

Ewakuowaliśmy się do Stanisławowa. W miastach było bezpiecznie. Wokół dworca w mieście się rozlokowaliśmy. W pobliżu dworca znajdował się urząd, tam udawali się dorośli, aby wypełnić odpowiednie papiery. Pociąg podstawili, taki strasznie długi, z wierzchu wielkie maszyny na węgiel. Dwa parowozy. Za Stanisławowem jadący pociąg próbowali zatrzymać Ukraińcy, strzelali w kierunku wagonów, aby wymusić jego zatrzymanie. Maszyniści przestrzegali wcześniej, że w razie ostrzeliwań, należy kłaść się na podłogę. Słychać było nawoływania, aby nie wstawać z podłogi. Do dzisiaj pamiętam, jak leżałam na podłodze, obok mnie kilkoro dzieci. Pociąg jechał trzy tygodnie. Zapamiętałam dwa dłuższe postoje. Pierwszy miał miejsce w mieście, przez które przepływała duża rzeka. Ludzie poopuszczali wagony, oddalali się od wagonów. Wtedy sobie uświadomiłam, ilu ludzi znajduje się w pociągu. Młodzi, dzieci, starzy. Taka była ta nasza droga w nieznane.

Siostry: od prawej Józia i Janina

Na powojennej fotografii matka małżonka Maria Ostrowska z synową Kazią
 
Pociąg zatrzymał się w Rowie w Marcu 1946 roku

Kolejarze mówili, że jest czas, aby spokojnie zgotować posiłki. Drugi w Poznaniu krótko po tym, jak front opuścił miasto. Postój w Poznaniu kojarzy mi się ze złomem, żeliwnymi elementami blisko wagonów. Kolejny postój miał miejsce w niemieckim mieście, w którym budynki zbudowane zostały wokół jeziora. Miasto było mocno zniszczone. Tyle zapamiętałam. W Stargardzie był postój, odjechaliśmy w kierunku Pyrzyc, Trzcińska. Pociąg zatrzymał się w Rowie w Marcu 1946 roku. Dużo rodzin, które przybyły naszym pociągiem zamieszkało w Rowie, Kieszkowie, Trzcińsku-Zdroju. Tutaj przyjeżdżały furmanki, przesiedlali. Sołtys nazywał się Małysa. Rodzina jego pochodziła ze Świętego Józefa. Z tej wioski i okolicznych transport przyjechał również do Rowu, jednak trochę wcześniej. Nadal znajdowały się Góralicach opuszczone domy. Stacjonowało wojsko polskie i ruskie. Pozostało trochę ludności niemieckiej, kobiet z dziećmi i wiekowych, starszych. Kobiety niemieckie były nękane przez sowieckich żołnierzy do tego stopnia, że gdy szwagier wrócił z wojny, a z nim jeszcze dwóch mężczyzn, to stanęli w obronie kobiet, strzelali w powietrze, aby wzbudzić strach Sowietów. Mój brat Józef opowiadał, że gdy wracał z frontu, mijał miejsce, gdzie martwe kobiety w rowie wzdłuż drogi leżały, wspominał, że to musiały być Niemki. Obraz na długo zachował, skoro tak mocno zapadł w jego pamięci ten przerażający widok. Wszyscy dotarliśmy szczęśliwie, zamieszkaliśmy w opuszczonym domu, hen na końcu wsi. Była bieda. Tata kupił już tutaj młodego cielaka, później krowę.

Siostra Marysia

Moja pierwsza praca w Restauracji w Trzcińsku

Kilka rodzin przyjechało po zakończonej wojnie do Trzcińska z terenu Niemiec, wśród tych rodzin Państwo Serbowie, którzy byli autochtonami, rozmawiali w czystej polszczyźnie, byli wierni polskim tradycjom. Inne rodziny, które w podobny sposób od zachodu dotarły do miasta, wymienię: Pączków, Kubiaków, Gawożewskich, Nawrotów. Pan Serba znalazł zatrudnienie jako stróż w Gminnej Spółdzielni, znał polską historię. Jego małżonka pracowała w znajdującej się na Rynku restauracji, w dwóch pokojach. Gdy jeszcze panną byłam, podjęłam tam pracę. Pani Serbowa dobrze gotowała, mnie chwaliła, bo co kazała zrobić, posłusznie robiłam. Mieszkała z mężem w domu blisko Ośrodka Zdrowia. W tym czasie miało miejsce zdarzenie związane z Panem Serbą. To był rok 1953. Przymusowe zebranie pracowników GS. Władza zorganizowała spotkanie, podczas którego prelegenci – przyjezdni dygnitarze partyjni uświadamiali nas miejscowych. Na zebraniu musieli wstawić się wszyscy pracownicy Gminnej Spółdzielni, mówca partyjny wygłosił referat o pochodzeniu człowieka, przytoczył teorię Darwina. Później przyszedł czas na dyskusję, w której jako pierwszy zabrał głos Pan Serba stróż w GS. Powiedział mniej więcej tak: - „Ja w takie banialuki nie wierzę, zresztą co ja tu będę dużo mówił, tu na Sali jest organista, to niech Wam powie”. Organistą był pracownik księgowości GS. Sala zarechotała, a partyjny mówca mocno się zmieszał. Po kilku latach po wojnie wyjechali za Odrę. Na obiady przychodzili ludzie, którzy pracowali. Dużo też za wódką przychodziło. Kierownikiem był pan Leśniak z Góralic. Gdy zachorował i umarł, restauracją zarządzał pan Ludwik Puzio. Pracowałam tam cztery lata. Nie chciała mnie szefowa „wypuścić”, gdy za mąż wyszłam i zdecydowałam, że pracę zostawię. Specjalizowali się w zupach, jedna z takich ulubionych to była grochowa, kotletach; mielony, schabowy. Popularne były również pierogi, szczególnie z kapustą i serem.


Mój małżonek Wojciech przez lata śpiewał w Zespole Ludowym Bandoska w Góralicach

Małżonek Wojciech w górach

Moja rodzina

Mój małżonek Wojtek Ostrowski. Rodzina mojego małżonka pochodził z Ottyni. Matka Maria, ojciec Wojciech Ostrowski, zmarł w 1932 roku. Wsiadali w Ottyni do kolejowego transportu. Teściowa wielokrotnie wspominała, że ludzie przed opuszczeniem rodzinnej ziemi, zapakowali w skrzynie obraz Matki Bożej, inne obrazy i wyposażenie kościelne. W ten sposób ten jakby skrawek kościoła w Ottyni ocalał i znajduje się gdzieś koło Opola. Zamieszkali w domu blisko kościoła. Gdy się poznaliśmy, on i ja byliśmy dziećmi. Zapoznaliśmy się na łące, gdy paśliśmy krowy. Małżonek był szewcem, do ślubu zrobił mi buty w kolorze wiśni, sobie czarne buty. W Trzcińsku istniał zakład szewski na głównej ulicy, tam znalazł zatrudnienie. Ślub nasz odbył się w 1954 roku w Trzcińsku-Zdroju. Ksiądz do wioski naszej nie przyjeżdżał co niedzielę, bo mało było księży. Wesele odbyło się w Góralicach. Jak się pożeniliśmy, zamieszkaliśmy u teściowej. Teściowa opuściła dom córki, zamieszkała w małym pokoju z kuchnią. Z mężem znaleźliśmy kąt w maleńkim mieszkaniu teściowej. Ludzie dziwili się, że z mężem mieszkamy w jednym pomieszczeniu z teściową. Z teściową najzwyczajniej w świecie się szanowałyśmy, była mi bliska. Później zaczęliśmy się budować. Na przód był tutaj mały domek. Pustaków nie było, własnym systemem robiliśmy. Po śmierci męża kontynuowaliśmy stopniowo rozbudowę. Na świat przyszło troje dzieci; Dorota, Tadek, Heniek. Żużel, cement mieszali, wlewali w formy, w ten sposób przybywało budulca do naszego domu – pustaków żużlowo cementowych. Tata zmarł w Góralicach w 1958 roku. Małżonek odszedł 24 Września 2004 roku.

Małżonek z dziećmi mieszkającymi po sąsiedzku na tle naszej Skody

Szkolna klasa mojego syna Henryka

Ludwik Puzio kierownik Restauracji w Trzcińsku, gdy tam pracowałam

Epilog

Gdy w Lackie Szlacheckie i wszędzie wokół miały miejsce napady i zbrodnie ukraińskich bandytów, brat cioteczny Stanisław oddalił się do lasu, gdzie kosił kosą pod lasem wysokie trawy. Może odszedł się załatwić, może za inną potrzebą, nigdy nie wrócił. Ciocia Helena, mojej mamy siostra, gdy przyjechała w 1953 roku na moje wesele, powtarzała, - „żebym wiedziała, jak to się stało, żebym poznała prawdę. Gdybym mogła dowiedzieć się, gdzie w ziemi spoczywa …” Nigdy ciocia prawdy nie poznała...
                 
Z wnuczką Dominiką i synem Henrykiem w 2001 roku



Z rodzinnego albumu Rynek w Trzcińsku i utrwalone na zdjęciu z 1964 roku Centralne Dożynki w Warszawie

Wspomnień Pani Eugenii Ostrowskiej wysłuchał autor publikacji Andrzej Krywalewicz w Maju 2023 roku.

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autora

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza