Dziesięciu osadników w Starym Objezierzu i mój tata

Unikatowe zdjęcie wśród ciężko pracujących kobiet moja mama Maria. Zdjęcie wykonane nad rzeką Dźwiną - zesłanie archangielskie (lata zesłania 1941 -43).

Władysława Hrynkiewicz ze Starego Objezierza

Urodziłam się w 6 czerwca 1929 roku. W rzeczywistości urodziłam się rok wcześniej. Najprawdopodobniej to rodzice celowo podali zmienioną datę moich urodzin, aby wydłużyć czas mojego dzieciństwa. Moi rodzice Jan i Maria Gładki. Pochowani są na cmentarzu w Moryniu. Urodzona jestem w Czerniewicach. Tata otrzymał ziemię za zasługi w I wojnie światowej. Dom duży drewniany został wybudowany, nowy budynek od podstaw wybudowany. Później gdy musieliśmy opuścić nasze rodzinne strony i gdy nas wywieźli na Syberię, dom został zamieniony na szkołę. Tata pracował w Banku. Rano tatę odbierali z domu, wieczorem przywozili. Do pomocy zatrudnieni byli: służąca i parobek. Dobrze nam się powodziło. Rodzice wcześniej przed osiedleniem się na Ziemi Wileńskiej, mieszkali w Łowiczu i tutaj się poznali. Tata po ukończeniu nauki w gimnazjum i liceum trafił do wojska. Brał udział w I wojnie światowej. Wyróżniony został poprzez nadanie ziemi, gdzie wybudował dom i budynki gospodarcze. Dom został wybudowany w osadzie wojskowej - Zdarzeniu – folwarku, późniejszej kolonii. Wieś leżała w województwie wileńskim, w powiecie dziśnieńskim, w gminie Czerniewicze, po zmianach od 1929 w gminie Prozoroki.

Dwie siostry –  Gienia (1923) i Irena (1925) i dwóch braci – Jasiu (1931) i Edek (1938)  

Moja siostra Gienia w przedwojennej naszej szkole w Czerniewicach

Co zapamiętałam z czasu dzieciństwa? W naszej kolonii, jak wspomniałam przedwojennej osadzie wojskowej, stało kilka domów z zabudowaniami, jeden z nich murowany, wybudował tata, należał do naszej rodziny. Szkoła była i kościół był. Znajdował się w pobliskich Czerniewiczach. Murowany, solidny Rodzinna wieś ładną nazwę otrzymało - Zdarzenie. Po I wojnie było kolonią, niedużym folwarkiem, później osadą wojskową. Dzieciństwo to moja rodzina, dwie siostry, dwóch braci zawsze gdzieś blisko byliśmy siebie. Niezapomnianie święta, wigilie – ktoś choinkę przyniósł. Święta śnieżne, mroźne, białe święta. W tych świętach jest coś takiego, co człowiek pamięta chyba na zawsze. Pasterka w Czerniewiczach, po zaśnieżonej drodze udawaliśmy się. Blisko siebie pokonywaliśmy drogę dwóch kilometrów w zaspach. Księżyc, śnieg i gwiazdy oświetlały nam drogę. Atmosferę śnieżnych świąt do dziś pamiętam.
Mój tata z kolegami, Zdjęcie wykonane przed I wojną światową w rodzinnym mieście naszych rodziców Łowiczu

Tata uczył się w seminarium. Zrezygnował.

Z rana, jeszcze ciemno było, w drzwi głośne stukanie, żeby otworzyć. Tata nie wiedział dlaczego, no ale poszedł, otworzył. Po chwili głośne:

 – Ubierać się i do pociągu w drogę - usłyszeliśmy stanowczo po rosyjsku. 

- Zabierzcie z sobą, co tylko uda się spakować ! - powiedział jeden z nich

Moja siostra Gienia w czasach nauki gimnazjalnej na Wileńszczyźnie

Gdy w pospiechu opuszczaliśmy dom, zwróciłam uwagę, że oni pod domy osadników wojskowych przyjechali saniami. Trasa kolejowa przebiegała niedaleko. Nie powiem dzisiaj do której stacji dotarliśmy i stąd w drogę w daleką Rosję wieźli nas. W każdym wagonie do przewozu bydła nas rozlokowano. Upchnięto do każdego wagonu 40 osób, w tym dzieci. Ludzie szukali miejsca, bliżej zakratowanych małych okien, przez które docierało światło  i można było patrzeć na mijane miejsca. Pozamykali wagony, "na dwór" nie pozwolili już oddalić się. Pociąg ruszył, oj długo, długo jechał. Co kto zabrał do zjedzenia, musiało wystarczyć. Za potrzebą do dziury w drewnianej podłodze, którą przygotowali. W wagonie znajdował się piecyk, z którego gorąca blaszana rura - wylot znajdował się w dziurze dachu, podłoga wyścielona słomą, możliwe, że po bokach były drewniane półki. To już tyle lat minęło, pamięć człowieka ulotna. Gdy pociąg zatrzymany, drzwi zaryglowane od zewnątrz rozsuwali, sprawdzili czy nikt nie zmarł, kipiotok – czaj gorący i drzewo, chyba również węgiel. Gdy pociąg zatrzymał się rano otrzymywaliśmy dwa wiadra gotowanej wody i sześć bochenków chleba. Później gdy dzień mijał a pociąg stawał dostawaliśmy dwa wiadra zupy kartoflanki i cztery bochenki chleba. Tułaczka nasza trwała z miesiąc. Przerażające, że mój młodszy brat Jasiu w czasie wywózki był rocznym dzieckiem. Jak to możliwe, że w tych nieludzkich, strasznych warunkach transportu na wschód brat przeżył. W wagonie jedna z kobiet Rosjanka z kozą i dzieliła się mlekiem, dzięki temu Janek być może przeżył. W czasie naszej drogi, która odbywała się w nieludzkich warunkach, w mrozie i dokuczliwym głodzie zmarła ośmio miesięczna dziewczynka ... z głodu. Matka tuliła maleństwo do siebie, jednak na postoju ruski zobaczył, że dziewczynka jest martwa. Gdy upewnił się, że dziewczynka nie oddycha, nie żyje, brutalnie odebrał dziecko mamie, chwycił maleństwo za nogi, pewny siebie podszedł do wyjścia z wagonu i poprzez odryglowane drzwi wyrzucił dziecko w zaspę śniegu .....  

Przedwojenna fotografia - mój tata w Warszawie

Nasza zsyłka podzielona na dwa etapy. Etap pierwszy – Kolonia drewnianych baraków, gdzieś na Syberii.

Miejsce do życia znajdowało się w głębokim lesie. Barak przy baraku, naokoło las, żadnego ogrodzenia, bo po co? Zdarzyło się, że jeden z więźniów uciekł, wilki upolowały i zjadły tego człowieka, tam ogrodzenie nie było potrzebne. Barak w wewnątrz nie było oddzielony ściankami. Piec ustawiony był w środku, naprzeciw drzwi wejściowych. Oni drzewo przywozili, zrzucali przed wejściem. Zresztą naokoło las, było czym palić.  Łóżka stare, drewniane po bokach. Wydaje mi się, że „jakieś” materace znajdowały się na zbitych deskach. W nocy człowiek okrywał się tym co miał. Ojciec pracował w lesie. Rano skoro świt z innymi szedł do lasu pieszo. Z ojcem rano do pracy wyruszały dwie starsze siostry Gienia i Irena. Wracał, przykro było patrzeć, narobił się, narobił. To co zarobił, to było głodowe wynagrodzenie, na chleb nie starczyło. Ja tylko pragnęłam aby chleba dostać tyle, aby się najeść. Mama pilnowała dwoje najmłodszych dzieci, dwóch synów. Gdy po długiej zimie, przyszła wiosna, ciężko było o miejsce, aby się przed nimi uchronić. Ludzie zaczęli umierać od przepracowania i głodu. Drewnianych krzyży przybywało w pobliskim lesie. W jednym z baraków stołówka się znajdowała. Posiłki bardzo ubogie. Zaparzona herbata wrzątkiem, porcja chleba w zależności od wieku, i czy pracuje. Na obiad podawali trochę zupy, człowiek się nie najadł a oszukał głód. Tu byli Rosjanie, oni mieli przydzielone obowiązki i odpowiedzialność. Jedna z Rosjanek pełniła funkcję opiekunek nad dziećmi, gdy dorośli pracowali w lesie. Dwa dobre lata przeżyliśmy tutaj. Wśród rodzin zesłańców, żyła dwunastu osobowa rodzina. Jedenastu członków rodziny zmarło. Dwunastego, ocalałego małego chłopca wzięła pod opiekę miejscowa kobieta, przeżył. Pod koniec 1941 albo to był już rok 1942, rząd sowiecki udzielił amnestii Polakom, którzy podobnie jak my przebywali na zesłaniu w niewoli. Po ogłoszeniu amnestii i możliwości przyłączenia do formujących się oddziałów Wojska Polskiego tutaj na obszarze Związku Radzieckiego, wielu mężczyzn zdecydowało się dołączyć do armii. Wśród nich znalazł się nasz tata – Jan Gładki. W Sielcach nad Oką  sformowano I Dywizję imienia Tadeusza Kościuszki. Tutaj trafił tata i kilku jego kolegów. To był rok 1943. 

Gdy mężczyzn powoływano do wojska, sowieci szczególnie dobrze traktowali tych nielicznych, którzy z sobie znanych przyczyn decydowali się przyjąć obywatelstwo sowieckie.

Etap drugi – wyjazd i życie w Kazachstanie

Moja mama Maria Gładka z koleżankami, których męzowie również brali udział  w pochodzie wojennym do Łaby. Ich małżonkowie osiedlili się w Starym Objezierzu Pani Kulinek i Michalewicz

Po amnestii ludzie opuszczali baraki, migrowali w bezpieczniejsze miejsca, warunek był jeden, mogli podejmować pracę na terenie ZSRR. Mama jako głowa rodziny wraz z nami i kilka innych rodzin zdecydowaliśmy się na wjazd do Kazachstanu, tam miało być lepiej. Skierowano nas do pracy w kazachskim kołchozie. Na stepach nic nie rosło, miejscowi zajmowali się hodowlą bydła. Naczelnik obozu zdecydował o naszym zatrudnieniu. W pobliżu budynków kołchozu znajdowała się trasa kolejowa. Otrzymałam pracę jako pomocnik dyżurnego ruchu. W pomieszczeniu w pobliżu trasy kolejowej obserwowałam wjazd i przejazd pociągów, nauczyłam używać się sygnalizacji i podawać sygnały. Gdy ktoś zapytał się co robię, odpowiadałam – „Pociągi przepuszczam”. Siostra na kolejnej stacji, oddalonej o 30 kilometrów wykonywała podobna pracę. Moje miejsce pracy blisko, siostra dojeżdżała pociągiem do pracy. Czas dojazdu, powrotu przesypiała czujnie. Trzecia siostra zatrudnienie dostała w  miejscowej kołchozowej stołówce. Moja praca na kolei trwała  całą dobę. Pociąg w jedną stronę, kolejny w przeciwną. Dzień i noc na swoim stanowisku. Pracowałam z słuchawkami na uszach. Polepszyło nam się, byliśmy najedzeni i bezpieczniejsi. Otrzymaliśmy do zamieszkania małe mieszkanie. W pracy otrzymywałam od starszych maszynistów chleb. Starsi maszyniści byli dobrymi ludźmi. Najmłodszy brat wymagał opieki, przecież był małym dzieckiem. Pamiętam, że od miejscowych kozackich kobiet mama dostawała mleko. Obok nas mieszkali ludzie z innych krajów. Wielu poznałam tutaj miejscowych, wielu z nich byli dobrymi ludźmi, Do dziś pamiętam słowa, liczby, zdania po niemiecku.

Jajko do piasku włożone, ugotowało się. Zapadły mi w pamięci wyprawy ze starszym bratem do oddalonej o koło 30 kilometrów zamieszkałej przez Kozaków wioski. Tam mieszkali ludzie, u których pomagałam w gospodarstwie, w zamian za jedzenie. Wcześnie rano wychodziliśmy z przygotowanymi workami. Kozacy dobrzy ludzie. Całą noc szliśmy, oni nie puścili póki jeść nie dali. Co mieli to dali, dobrego nie mieli nic ale co mieli, podzielili się. Przynosiliśmy worki pełne żółwi, z których mama przygotowywała posiłki. Nauczyłam się języka miejscowych. 

15 maja 1945 pociąg złożony z wagonów bydlęcych 15 maja 1945 roku przekroczył polską granicę. Później pojawia się w mojej pamięci mgła niepamięci. Mijają kolejne dni. Organizowany jest transport na ziemie zachodnie. 

Mój tata w czasie II wojny światowej

Mój mąż wraz z innymi zwiadowcami dotarł do Łaby. Uniknął śmierci. Dziesięciu zwiadowców zdecydowało się razem udać w drogę do Polski. Dziesięciu dotarło do Starego Objezierza, wśród nich był mój tata. Kilku zdecydowało się tutaj pozostać, wieś ładna, domostwa ładne. Przypadła ta wieś.  Kulinek Julian, Michalewicz Ignacy, Kuczko Piotr i mój tata zatrzymali się w środku Starego Objezierza, popatrzeli sobie w oczy i powiedzieli -  Tutaj zostaniemy.

W jaki sposób tata nas odnalazł i gdzie po przyjeździe do Polski przebywaliśmy, w tej chwili trudno mi sobie przypomnieć. Gdzie i w jaki sposób ojciec nas odnalazł, powiadomił, że zamieszkał blisko Odry, gdzie wcześniej Rzesza była, nie odpowiem.

Gdy myślę o czasie powojennym, gdy pociąg zatrzymał się nasz w Godkowie, to przypominam sobie zapamiętane chwile. Długi skład wagonów zatrzymał się tutaj na stacji. Opuszczamy wagony bydlęce. Przedstawiciele, ci którzy przybyli tutaj przed nami, witają nas przemęczonych długą drogą w nieznane. Starają się pomóc. Wielu z przybyłych wyrusza pieszo w poszukiwaniu domów do zamieszkania. Na nas czekał tata Jan Gładki. Siostra gdy zobaczyła, że w piwnicy znajdują się usypane ziemniaki, skakała szczęśliwa do góry, że mamy co jeść. 

Stare Objezierze koło Morynia

Rozpoczęłam naukę w Liceum w odległym Nowogardzie. Tam zamieszkałam. Później przyjechałam do Starego Objezierza na ślub siostry Ireny, tutaj poznałam małżonka swojego Mieczysława Hrynkiewicza. Uczyłam analfabetów języka polskiego – pisowni, czytania. Powstała szkoła w Klępiczu. Ojciec został sołtysem. W Klępiczu przyjmował felczer. Nadeszły czasy stabilizacji, spokojne czasy. Na rynek furmankami, wozami drabiniastymi do Chojny udawaliśmy się, różne ważne sprawy załatwialiśmy w pobliskim Moryniu, które szczęśliwie uniknęło wojennych zniszczeń, zawsze witało nas pogodnie tym swoim urokiem małego, ładnego miasteczka.

Moja rodzina:

Rodzeństwo; Gienia, Irena, Janusz zamieszkali w Objezierzu. Gienia była magazynierem w miejscowym SKR. Irena – nazywana „babuchą” – kobietą pracującą wykonywała różne zawody – była sklepową, sołtysem , wagową na stacji w Klępiczu gdy skupowano buraki, księgową. Janusz był prezesem SKR w Moryniu. Edward pełnił ważną funkcję urzędniczą w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Warszawie.
Rodzinne zdjęcie wykonane w Moryniu w restauracji Pod wielkim rakiem. Moja mama z siostrami i wnuczętami

Doczekaliśmy się sześcioro dzieci.

Gdy żegnałem się z Panią Władysławą, wdzięczny za piękną opowieść o swoim życiu, zapanowała cisza. W pewnej chwili najmłodsza przysłuchująca się opowieści najmłodsza córka Elżbieta po chwili zastanowienia powiedziała: - To prawda, w naszym domu często przywoływano we wspomnieniach: Dziesięciu osadników w Starym Objezierzu i mojego tatę. Z dziesięciu tutaj pozostało kilku, pozostali odjechali szukać miejsca do życia dla swoich rodzin.

Do dziś powtarzam – 10 luty będziemy pamiętali, jak nas Polaków na Sybir zesłali.

Pani Władysława z wnuczką Edytą. A.D. 2021

                                       
                            Bohaterka wspomnień Pani Władysława Hrynkiewicz A.D.2021


Wspomnień Pani Władysławy Hrynkiewicz wysłuchał autor publikacji Andrzej Krywalewicz w Lipcu 2021 roku.

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autora.


Prześlij komentarz

Nowsza Starsza