Zespół muzyczny powstał w latach powojennych w Pacholętach |
W oborze krowa, był
okres, że dwie krowy hodowaliśmy i cielaka. Krowa się ocieliła zimą, to już do
wiosny cielak ładnie podrósł. Koń był, ale gdy Niemcy przyszli to jedną z
krówek i konia zarekwirowali. Jedna krówka pozostała a drugą zabrali. W domu
rozpacz. Stałam przed domem, patrzę a od strony Żyda Wuzera, nasza krówka wraca
od Niemców. Uciekła. Wróciła przez uchyloną bramę. Minęło kilka minut, biegną,
szukają krowy. Sklepów istniało kilka; jeden z nich prowadzony przez kółko
rolnicze, drugi przez miejscowego Żyda, trzeci to sklep kościelny – nazywany
tak ponieważ właściciel był mocno wierzący. Przed świętami zachęcali do
robienia zakupów w ten sposób, że darowali kilogram cukru za darmo. W Milnie żyła
ludność mieszana. W naszej kolonii w Paświsku Polacy, w kolejnej kolonii
Kamionce żyli obok siebie Polacy i Ukraińcy. Podliszki – tam zdecydowanie
więcej Ukraińców.
W wiosce znajdował się
kościół zbudowany przed I wojną światową, w miejscu starszego, rozebranego. Wzniesiony został w jednej z części Milna – w
Bukowinie. W czasie I wojny trafiony, uszkodzony. Wieża kościoła odbudowana
kilka lat przed wybuchem II wojny światowej. Szkoła powszechna siedmioklasowa. Budynek
z drewna i późniejszy, dobudowany, murowany. Do szkoły uczęszczały dzieci z
kilku części wioski. Przy szkole znajdowało się duże podwórko. Rozpoczynały się
lekcje o ósmej. Przykładowe lekcje: pierwszy język polski, język ukraiński,
religia, gimnastka. Bez znaczenia była
narodowość. Zbliżało się święto narodowe. Wielu uczniom przydzielono role. Do
dzisiaj pamiętam wiersz, którego się nauczyłam na pamięć. Uroczysty apel odbył
się w największej izbie szkolnej. Oto zapamiętany wiersz:
- Miała Polska biedę z
sąsiadami trzema, zabrali nam ziemię
(i wówczas chórek dzieci)
– Nie ma Polski nie ma
A nasz biedny naród tylko
ściskał pięści, jeno czekał takiej chwili aż mu się poszczęści.
Zrywa się nasz dziadek za
Polskę wojować.
Będzie Polska Komendancie
jeno nas poprowadź.
A my wojowali w głodzie,
poniewierce bo Polsce oddaliśmy nasze serca.
Żołnierskie mogiły drogę
nam znaczyły
Bośmy Polsce dali
wszystkie nasze siły
Aż wybiła godzina wygranej, przyszedł dzień
wymarzony od dziada, pradziada
Nasza Polska zrzuciła
kajdany
(i znowu chórek dzieci) –
W ten dzień 11 listopada !!!!!
Zapamiętałam dobrze pieśń
„Witaj majowa jutrzenko ”. Po czym pani Maria zaśpiewała pieśń.
Lata młodości |
W pobliżu większe miasto Załoźce. Kilka lat przed wojną na Kamionce ludzie się zorganizowali w partię Mikołajczyka – PSL. Do pobliskiego miasta wielu mieszkańców Milna udawało się we wtorki i piątki na targ pieszo lub furmankami. Jajka, kury wziął pod pachę i szedł na rynek. W Załoźcach nad groblą ruiny zamku.
- „Jak wyglądało życie ?”
- Krowy się pasło, przy
domu pomagało. Gdy ciepło było udawaliśmy się do pobliskiej rzeki, jeziora. Ech
ile radości wtedy było. Mama zawsze powtarzała uśmiechając się - Idź i się utop, do domu nie przychodź. Blisko
źródło, które zmieniało się w strumyk o nazwie Badunia. W jeziorze utopilo się
dziecko z Kamionki. Tam przynosili pranie. Pod koniec lata len w snopkach w
strumyku. Pozostawał zanurzony w wodzie przez około miesiąc. Później len
płukano i rozkładano na łąkach w pobliżu rzeczki aby wybielał i wysechł.
Święta Bożego Narodzenia
to obowiązkowo pasterka. Wcześniej tradycyjna wigilia – wtedy nazywana
wieczerzą. Tata przynosił „dziaducha” czyli snop słomy. Dzieci cieszyły się
pachnącym zbożem, pomimo, że grudzień, zboże zachowało swój zapach. Wcześniej w
stodole strzepywał kruche części słomy po czym stawiał w kącie „dziaducha” i
rodzice stawali w kierunku snopka - „dziaducha” - mówili:
(pierwszy tata) – Winszuje Was z tymi świętami świętymi abyście przy zdrowiu i życiu doczekali do przyszłego roku.
Po roku do stu lat, póki nam Pan Bóg życia wyznaczył. Niech będzie pochwalony
Jezus Chrystus. (i wówczas mama mówiła) – Na wieki wieków. I wtenczas
zasiadaliśmy do wieczerzy. Opłatkiem się dzieliliśmy i przystępowaliśmy do
kolacji. W nagrzanym, ciepłym pokoju pachniało zbożem, choinką i potrawami.
Wojna
I Ruskie byli i Niemcy
potem, ale w Milnie nie odczuliśmy czegoś strasznego. Pobliską szosą
przemieszczały się wojska. Ale to wszystko odbywało się gdzieś „dalej”. Za
Niemca ludzi wywozili do roboty. Zasada była taka. Gdzie jedno w rodzinie było
dziecko, to pozwolili zostać. Gdzie więcej to zabierali. Siostrę Bronisławę to
spotkało. W czasie transportu wozem kilkunastu młodych osób do miejsca, skąd
odbywała się dalsza zorganizowana wywózka, jedna z osób odważyła się zeskoczyć
z wozu i uciec w kierunku lasu. Po chwili kolejne osoby, młode kobiety i
mężczyźni, odważyli się na to samo. W ten sposób, gdy woźnica dotarł do celu,
okazało się, że wóz jest pusty. Bronia później przez dość długi czas ukrywała
się. Uniknęła wywózki.
Stary jesion
Na naszym podwórku rósł duży jesion. Od strony Wołynia szła fala napadów na naszych. Jak wtedy, tak dzisiaj widzę siebie, stojącą za drzewem, gdy obserwuję i nasłuchuję. Mam przed oczyma widok na pole. Pełniłam funkcję obserwatora. Mój czas mijał, ktoś mnie zmieniał. W nocy dorośli przejmowali obserwację. W "sadku" gdy tata wybudował schron, głośno powiedział w naszej obecności. Gdyby Ukraińcy mordowali, tutaj schronienie znajdziemy. Wieko drewniane, przysypane grubą warstwą ziemi, unoszone było do góry. Na nim dla niepoznaki, dla kamuflażu rósł krzew porzeczki albo agrestu. Przedtem już kilka schronów powstało ale niesolidne, nasz był solidnie wykonany. Gdy rozpoczęły się mordy, sąsiedzi jeden blisko drugiego ściśnieni tam przebywali. Pomiędzy ludźmi przebywałam, duszno bardzo. W pewnej chwili nie wytrzymałam, powiedziałam - "Duszę się, powietrza brakuje" - szybko opuściłam schron, udałam się w kierunku pola. W tym niespokojnym czasie, gdy pełnilismy wartę za starym jesionem w naszym domu, w jednym pokoju spało, przebywało kilkanaście osób z przysiółka. Pierwsze napady, mordy miały miejsce we wrześniu. Zaatakowali między innymi polski dom, który stał samotnie w pobliżu lasu. Później w październiku zaatakowali kolejne zabudowania i młyn Bronka Pomysa. 1 listopada miał miejsce napad na zabudowania Gontowy. 11 listopada 1944 miał miejsce napad Ukraińców na Milno. Atak miał miejsce w nocy. Po tym uciekliśmy do Załoziec. To co mogliśmy, zabraliśmy z sobą. Trafiliśmy do obcych, w trzy rodziny. Akcja była zorganizowana. Oni tam byli powiadomieni przez wójta lub sołtysa. Dla uciekinierów przygotowano odpowiednie miejsca. Myślę, że to była połowa października 1944 roku. Kto mógł uciekał z dobytkiem, zwierzętami. Po naszej ucieczce miały miejsce kolejne napady. Bandyci z UPA atakowali wioski, miasta omijali. Nawet Załoźce, gdzie przebywaliśmy i gdzie obrona miasta była mizerna – ominęli. W tym miejscu warto abym wspomniała, że w tym mieście gdzie byliśmy jednymi z wielu ukrywających się, stacjonował mały garnizon rosyjski. To dla nas nie miało znaczenia, ponieważ od Rosjan nie uświadczyliśmy żadnej pomocy. Wręcz przeciwnie, wiele razy słyszeliśmy, że wyjazd – przesiedlenie ludności polskiej jest zatwierdzone a opóźnianie wyjazdu może mieć poważne konsekwencje. W mieście rozpoczął swoją pracę Urząd do spraw Ewakuacji. Z tego co pamiętam, karty ewakuacyjne były tam od jakiegoś czasu przygotowane. Przebywaliśmy tutaj do połowy stycznia 1945.
Tata wyruszał pieszo, aby doglądnąć kwokę, która siedziała na gnieździe
Gdy zapadał ciemny wieczór, wielu naszych wyruszało
pod osłoną księżyca do swoich rodzinnych zabudowań do ukrytych pakunków,
zwierząt. W taki sposób zostało zamordowanych kilka osób w Wigilię na Gontawie,
później w Sylwestra została udaremniona ucieczka kolejnych kilkunastu osób –
zostali zamordowani w potwornych mękach. Tata nasz kilkakrotnie wyruszył pieszo
aby doglądnąć kwokę, która siedziała na gnieździe. A gdy wykluły się pisklęta
szczęśliwie przetransportował w koszyku.
Małżonek z córką Czesią. Rok 1953 |
Trudno sobie wyobrazić, że dorobek całego
życia, ziemia ojców, miejsca które wydają się dla człowieka święte, można ot tak w jednej chwili pozostawić i już tam nie powrócić. W żaden sposób nie będzie można wpłynąć na dalszy los tych
miejsc. Nikt właściwie nie wie dokąd wyrusza, pozbawiony swojego
dotychczasowego życia. Wyjazd dawał nadzieję na przeżycie.
Przyszedł czas na
ostatnie nabożeństwa Świąt Bożego Narodzenia na rodzinnej ziemi. Ksiądz głośno
powiedział, że nie ma już na co czekać, należy przygotować się na wyjazd gdzieś
w nieznane. W pierwszych dniach stycznia coraz więcej ludzi ustawiało się w
kolejce przed Urzędem do spraw Ewakuacji, aby uzyskać wspomniane karty
ewakuacyjne i karty przydziału. I w takich okolicznościach w II połowie
stycznia wyruszyliśmy w szeregu furmanek do stacji kolei do Zborowa. Stłoczeni
po kilka rodzin w towarowych, nieogrzanych wagonach dojechaliśmy do Bełżca koło
Tomaszowa Lubelskiego.
Dotarliśmy do Bełżca w trzecim transporcie mileńskim 15 lutego.
Rozmieszczono nas w gospodarstwach, które należały do Ukraińców. Akcja
przesiedleńcza w tym czasie odbywała się dwustronnie. Ukraińców z obszaru,
który miał należeć do Polski, przesiedlano za Buk na ziemie nazywane Kresami.
Z córką Czesią - lata 50 te ubiegłego stulecia |
Warunki do życia tutaj
były słabe. Szanse na powrót do ziemi ojców żadne. Do Urzędu w Tomaszowie
zaczęły zgłaszać chęć wyjazdu na zachód rodziny mileńskie. Na początku lipca
wyruszył transport na zachód. W wagonie z nami znalazły się jeszcze dwie
rodziny. Transport trwał około półtorej miesiąca. Po drodze postoje,
przygotowywanie obiadów na ogniskach w pośpiechu Gdy zagwizdała lokomotywa gorące garnki
wrzucano do wagonów. W większych miastach organizowano Państwowe Urzędy
Repatriacyjne. Tutaj otrzymywaliśmy ciepłą stawę w postacie zupy i chleb. Jak
to w życiu pojawiło się wiele problemów. Jednym z nich były braki w pożywieniu
dla naszych zwierząt. Podczas postojów jak kto mógł, ścinał trawę i w ten
sposób gromadzono zapas. Innym sposobem było nakłonienie maszynisty do
zatrzymania się w „szczerym polu”. Transportowano do wagonów snopki słomy,
siana. Miejscowi poznali takie praktyki i zdarzyło się, że agresywnie
przeganiali. Wiem, że to było nieuczciwe z naszej strony ale to wszystko dla
naszych zwierząt, aby przeżyły długą drogę i takie dziś wydaje się dziwne. W
czasie drogi do naszych wagonów dołączono wagony z repatriantami z powiatu
Podhajce. Gdzie to miało miejsce, czy już na ziemiach „odzyskanych” ? Nie wiem, nie pamiętam.
Powojenna fotografia z kuzynami wykonana w Pacholętach |
Gdy wjechaliśmy na ziemie
poniemieckie, zwracaliśmy uwagę na zadbane, murowane budynki, zakłady
przemysłowe ale jednocześnie przerażała ilość zniszczeń, gruzu – szczególnie w
miastach.
Pociąg zatrzymał się na
stacji w Pyrzycach. Tutaj odetchnęliśmy my i zwierzęta. Oddalaliśmy się od
stacji. Kosiliśmy, obcinaliśmy trawę dla krów, której tutaj w pobliżu dworca
było dużo. Kilkudniowy postój. Gdy zbliżała się noc, ryglowaliśmy drzwi wagonu,
nie było bezpiecznie. Środek miasta bardzo zniszczony, im dalej od miasta, to
dużo opuszczonych domów jednorodzinnych. Dużo Rosjan szczególnie w zrujnowanym
śródmieściu. Po kilku dniach jeszcze jeden – ostatni etap drogi do Chwarstnicy.
Oczekiwał na nas na małej stacji kolejowej pan Józef Włoch. Taką otrzymał
misję. Załadowano nas na wozy za panem Józefem udaliśmy się w kolejną drogę.
Dojechaliśmy do wioski położonej nad Odrą – do Ognicy. Ponad 40 kilometrowy
odcinek okazał się szczególnie ciężki dla naszych krów, które mocno spowalniały
drogę. Przez Gryfino, Widuchową dotarliśmy nad Odrę. Na miejscu nikt z
przybyłych nie chciał tu pozostać. Ziemi jak na lekarstwo, dużo wody a co za
tym idzie bardzo dużo komarów. Z jednej strony Odra, blisko łąki i lasy. Dobre
dwa tygodnie tutaj mieszkaliśmy. Jeśli miałabym powiedzieć co utkwiło mi w
pamięci – odpowiem – pierze. Podobnie jak w Pyrzycach i mijanym Gryfinie,
również tutaj pierze walało się i zalegało w pobliżu domów, zabudowań,
krawężników, na trawie. Nasze mamy, babcie zbierały pierze i upychały do
znalezionych wsypów. Gromadziły znalezione różne przedmioty tak potrzebne w
gospodarstwie domowym. W tym czasie wielokrotnie grupy mężczyzn wyruszały do
okolicznych wiosek w poszukiwaniu domów do zamieszkania. Dotarli miedzy innymi
do Krzywina, które spodobało się naszym. Stanowiliśmy dobrze zorganizowaną
grupę 16 rodzin. Znowu pod przywództwem sympatycznego Jóżefa Włocha
wyruszyliśmy w drogę. 9 albo 10 września przybyliśmy od strony Dębogóry do
Pakulent.
Nasz wiejski ludowy zespół - duma wioski, Gminy, Regionu. |
- Jak zapamiętałam Pacholęta?
- Ładna, przytulna wieś. Do
wioski docierało kilka dróg polnych, które były alejami owocowymi. Dużo budynków murowanych i z gliny i belek. W
środku kościół z kamieni, wnętrze zniszczone. Mówiono, że w środku kościoła
Rosjanie zdetonowali materiały wybuchowe. Na terenie cmentarza pomnik
upamiętniający miejscowych mężczyzn poległych w I wojnie światowej. Pierwszym
Polakiem, który tutaj zamieszkał był Jan Garstecki. Jako jeniec wojenny, pan
Jan trafił tutaj do pracy w gospodarstwie. Z 16 rodzin – 9 zamieszkało w
Pacholetach, 7 – w Czarnówku. Do końca 1945 roku i w kolejnym mieszkało jeszcze
sporo Niemców, najczęściej w majątkach zarządzanych przez Rosjan. Jednym z
takich miejsc był Lubicz, gdzie Rosjanie utrzymywali wielkie stada bydła
przeznaczone do wysłania do ZSRR. Czas mijał szybko, zbliżała się zima. Jak
przetrwać mrozy, zimno ? Skoszono trawę. Zorganizowano sadzenie ziemniaków oraz
żniwa. Zboża ustawiano w stogach na polach i opustoszałych stodołach. Maszyny
rolnicze podłączono do kieratów, w ten sposób rozpoczęło się młócenie. Z alei
owocowych zrywaliśmy owoce, które później suszono w dachówkach, piecach
chlebowych. Brakowało trzody chlewnej, koni i krów. Brakowało odzieży, obuwia,
natomiast sprzęt kuchenny, naczynia, garnki – można powiedzieć były w
nadmiarze. Pierwszy pociąg odjechał z naszej stacji w II połowie 1946. Przez
kilka kolejnych lat stary wagon pozbawiony siedzeń i kół pełnił funkcję
poczekalni kolejowej.
Mój małżonek Franciszek
Majkut przyjechał jako jeden z pierwszych mieszkańców wioski. urodzony w 1931 roku. Ja z rodziną i innymi mieszkańcami
po roku, na wiosnę. W 1950 roku odbył się nasz ślub – dokładnie 15 sierpnia 1950
roku. Doczekaliśmy się dwóch córek; Czesi, urodzonej w 1952 i Ali, która
przyszła na świat w 1962. W kolejnych latach przyszedł czas na wnuków – czworo –
Edyta, Darek, Tomek i Damian i prawnuków – troje – Bartosz, Natalka, Zuzia.
50-ta Rocznica Naszego Ślubu |
Autorka wspomnień Pani Maria Majkut A.D. 2021 |