Nazywam się Edward Oleśkiewicz. Urodziłem się 30 października 1929 roku. Rodzice: Ojciec Antoni, urodził się w 1904 roku w Końskowola – oddalonej o dwa kilometry na wschód od Puław. Mama Feliksa urodzona w 1908 roku w Bożęcinie. Rodzeństwo: Jan (Wołomin – 1936), Barbara (urodzona w Wołominie w 1938), Mieczysława (Wołomin – 1944), Jadwiga (Szczecin - 1947), Grażyna (Szczecin – 1957). Najmłodsza siostra Danuta zmarła w wieku 12 lat – miała operację na kręgosłup w Szczecinie w szpitalu przy ulicy Wojciecha. Nie przeżyła operacji. Najmłodsza siostra zmarła w 1959 roku.
Wołomin to moje miasto
Tata pracował jako brukarz. Mieszkaliśmy w kamienicy w mieście. Rodzice tutaj wynajmowali jeden pokój z używalnością kuchni. Dzieciństwo to czas spędzany razem z rodzeństwem, rówieśnikami młodszymi i starszymi. Dla mnie w relacjach z innymi ludźmi ważne aby było porozumienie. Pomiędzy nami było. W mieście wiele placów było niezabudowanych. Tutaj organizowaliśmy między innymi mecze piłkarskie. Inne ulubione zabawy to berek, chowany. Dzieci lubią przysłuchiwać się rozmowom dorosłych. Podobnie było ze mną. Zapamiętałem rozmowy o dotkliwym kryzysie ekonomicznym, który dotarł również do naszego miasta jakiś czas po tym jak się urodziłem. Dwie istniejące huty, warsztaty rzemieślnicze wstrzymywały przez jakiś czas produkcję. Aby zapobiec biedzie organizowano roboty publiczne.
Nasza fotografia ślubna |
Do wybuchu wojny w mieście istniały najprawdopodobniej cztery szkoły powszechne, o ile dobrze zapamiętałem. Uczęszczałem do jednej z nich. Była to szkoła siedmioklasowa. W szkole uczniowie w klasach różni, było raz lepiej raz gorzej, ale dogadywaliśmy się, jak to dzieci. Gdy rozpoczęła się okupacja, do szkoły nie można było chodzić.
Tata poszedł na wojnę
Ojciec w środę 30 sierpnia 1939 roku poszedł na wojnę. W czwartek 31 sierpnia powrócił. Nie było mundurów, broni – ktoś zdecydował tak. Gdy zaczęła się wojna, kilka dni takiego niepokoju i strachu upłynęło. Później nad miastem i okolicą pojawiły się niemieckie samoloty, z których zrzucano pociski na miasto. Nalot miał miejsce 10 września. Pociski między innymi spadły na elektrownię, szczęśliwie bomba spadła w pobliżu i nie eksplodowała i tym samym nie uszkodziła urządzeń. Kilka, może kilkanaście domów zostało zniszczonych w centrum. Inaczej sytuacja rozwinęła się na obrzeżach Wołomina, gdzie wiele domów i zabudowań rolników było drewnianych, krytych słomą. Ogień się rozprzestrzeniał a cywile bronili z różnym skutkiem. Minęło kilka dni od nalotu, do miasta wkroczyły wojska okupantów. W jednej, może w dwóch szkołach Niemcy zorganizowali sztab i swoje kwatery. W mieście mieszkało wielu Żydów. Na naszych oczach zmieniła się również ich sytuacja. Szybko zorganizowano znakowanie społeczności żydowskiej, musieli nosić na prawym rękawie ubrań białe opaski z naszytą niebieską gwiazdą. Ludność żydowska była w tym początkowym czasie wojny przesiedlana do utworzonego getta, które na początku nie było odcięte od miasta. Później sytuacja zmieniała się tragicznie szybko na oczach innych ludzi.
Spacer w kierunku Odry z moją żoną Lucyną |
Budowa brukowanej drogi - południowe obrzeża Szczecina, gdzieś pomiędzy Szczecinem i Gryfinem. W tle komin komin Zakładów Chemicznych "Chemitex - Wiskord" w Szczecinie Żydowcach |
Powstanie Warszawskie
Z Wołomina do Warszawy nie jest daleko – ponad dwadzieścia kilometrów. Docierały informacje, że tragedia; każdego dnia giną tysiące – dziesiątki tysięcy ludzi. Miasto w ogniu, nad miastem dym jak mgła. Starsi chłopacy próbowali w różny sposób przedostać się do Warszawy. Jednym się udawało, innym nie. Z rodziny mojej żony pięciu synów miała, wszystkich Ruskie wystrzelali. Do Zielonki Ruskie stali. Bracia chcieli przedostać się. Zginęło pięciu braci, gdy próbowali dotrzeć do Warszawy. Próbowali się przedostać. Co można było zrobić jak wtedy obstawiona była droga do stolicy.
Ruskie w Wołominie
Ofensywa rosyjska. Ruskie pojawili się w naszym mieście w 1944. Wtedy miał miejsce pierwszy desant, po jakimś czasie miał miejsce drugi desant. Podczas pierwszego desantu Niemcy mieli dużą przewagę. Dużo trupów na drogach, chodnikach miasta. Ze sto metrów przed naszym domem został trafiony i uruchomiony czołg. Gdy maszyna próbowała wydostać się z okrążenia, została trafiona. Szczegółów nie zapamiętałem. Rusek ranny w bok o własnych siłach doszedł do domu. On jeden ocalał. Tak los pokierował, że ranny zatrzymał się przed drzwiami naszego małego mieszkania. Ledwo stał na nogach, oparty o ścianę i poprosił o pomoc - po rosyjsku powiedział „ Pan ratuj mnie”. Tata schował go do szopy. Ojciec obejrzał rany; brzegi rany poszarpane – obficie krwawiły. Jedna rana znajdowała się z boku, druga w udzie. Miał na imię Wania. Niemcy wokół. Walki trwały. Szopa gdzie ukrywał się czołgista nagle zaczęła płonąć. Ojciec wyciągnął i przeciągnął w inne bezpieczne miejsce rannego. Aby nie przebywał w jednym miejscu, co jakiś czas zmieniał miejsce pobytu; w piwnicy, kuchni, komórce i znowu w mieszkaniu. Dzień po dniu, otoczony opieką wykaraskał się, rana pomału się zrosła. Doszedł - powrócił do zdrowia. Kiedyś gdy już doszedł do siebie zapytał o medale, które zakopał w szopie, która spłonęła. Czy medale odnalazł, nie odpowiem – nie pamiętam. Od pierwszej ofensywy do drugiej doszedł do zdrowia. Mógł mieć nie więcej jak 25 lat. Wania prawdopodobnie przeżył ponieważ gdy mieszkaliśmy już w Szczecinie do Wołomina doszedł list, w którym najprawdopodobniej czołgista, któremu tata pomógł, zwrócił się listownie z prośba o pomoc w znalezieniu rodziny, która jemu pomogła. Opis zdarzenia, okoliczności jednoznacznie wskazywały, że autorem listu jest Wania.
Moja pierwsza praca... w hucie
Po zakończeniu wojny tata dostał pracę w hucie szkła. Wcześniej wspomniałem, że dwie huty istniały w naszym mieście. W 1945 podjąłem pracę jako młody chłopak w miejscowej hucie i tam podjąłem pracę jako uczeń. Kijki się nagrzewało, później na kijek – piszczel - nabierałem z nagrzanego pieca porcję szkła o konsystencji wody i wydmuchiwałem powietrzę przez rurkę aby nadać kształt bańki. Jeden wyciągał z pieca kijek z nagrzaną porcją szkła, a drugi wydmuchiwał odpowiednie kształty dla szkła, butelki robił. Ciężka praca.
Wnuk Radek |
Prace remontowe wzdłuż drogi w dzielnicy Szczecina - Gumieńcach |
Ludzie mówili – jedźcie na zachód, tam wszystko jest
Przetrwaliśmy do końca wojny wszyscy. Z ojcem wyruszyliśmy do Szczecina. To był czerwiec 1945. Z nami jeszcze dwóch znajomych taty. W czerwcu wyruszyliśmy pociągiem na zachód. W wagonach pasażerskich nie było tłoku. Sporo osób wysiadło po drodze na kliku stacjach większych miast do niedawna niemieckich. Wysiedliśmy na peronie stacji kolejowej „na Gumieńcach”. Dalej pociąg już „nigdzie nie szedł”. Tutaj znajdowała się stacja końcowa. Stąd jedni z tobołkami, inni po tobołki. Przyszliśmy do środka miasta, do ulicy Jagiełły. Ta część miasta nie była zniszczona. Sklepy, mały rynek - życie już mocno spowolnione ale jeszcze żyło. Ludności cywili niemieckich dużo, Polaków wtedy jeszcze było mało. Znaleźliśmy opuszczone umeblowane mieszkanie. Kilka rodzin, które podobnie jak my pokonało drogę od Gumieniec przywędrowało z nami do Jagiełły. Ulica Jagiełły i Łokietka – dwa duże domy były zniszczone, na Jagiełły również dom zniszczony. Noc przenocowaliśmy spokojnie. Rano pojawiła się niemiecka policja i – raus, raus. Była jeszcze policja niemiecka, chodzili, patrolowali zapamiętałem z ruskimi. Pierwszy rzut ruskich, to często więźniowie, których puszczali na pierwsze linie. Robili co chcieli, to była taka dzicz. Wielu z nich obowiązki służby zatrzymały w Szczecinie. Polaków mało było. Później po moście pontonowym, gdzie obecnie Most Długi przeprawiliśmy się na drugą wschodnią stronę. Tutaj przerażające zniszczenia. Dotarliśmy pieszo do dzisiejszej dzielnice Zdroje. Zatrzymaliśmy się mniej więcej w miejscu, gdzie dziś jedna droga prowadzi do Dąbia, druga „idzie do Podjuch”. Kilka nocy, kilka dni i tata zdecydował, że wracamy. Udaliśmy się do dworca Dąbie. Stąd odjeżdżał pociąg w kierunku Warszawy. Oczekując na pociąg, oddalałem się w kierunku zniszczonych ulic Dąbia. Tutaj życie w przeciwieństwie do okolic Jagiełły zatrzymało się.
Moja brygada remontowa - Wały Chrobrego w Szczecinie |
Syn Zbyszek na lodowisku przy Szkole na ulicy Małopolskiej |
Po naprawionym moście na Tamie Pomorzańskiej znowu w Szczecinie
W Wołominie do marca 1946. Dowiedzieliśmy się, że Szczecin jest miastem polskim. Rodzice zdecydowali – całą rodziną wyjeżdżamy. Druga wyprawa do Szczecina zakończyła się na dworcu głównym. Most kolejowy na Tamie Pomorzańskiej był naprawiony. W taki sposób przez Pomorzany dotarliśmy do miasta. Ludzi było pełno. Jeden z tobołkiem bo nabrał, drugi żeby się osiedlić. Niemcy w obozie przy stoczni. Tam znajdował się ogrodzony punkt zbiorczy. Z dworca pieszo wyruszyliśmy na Bogusława. Zamieszkaliśmy w kamienicy numer 23. Tam mieszkaliśmy cztery lata. Małe, ciasne mieszkanie. Potem ojciec w międzyczasie upatrzył mieszkanie, gdzie jeszcze Niemka mieszkała. Ona powiedziała – bierzcie wszystko, moje mieszkanie, ja za chwilę wyjadę. Miła taka była ta Niemka. To było pięciopokojowe mieszkanie. Mama zdecydowana nakłaniała – bierz ojciec, przeprowadzimy się. Ojciec – e matka, no co ty – Niemkę chcesz wygonić. Nie zgodził się. Zamieszkaliśmy na Jagiełły, w pobliżu kamienicy gdzie pierwszą – jedyną noc przespaliśmy w 1945. Rodzice, rodzeństwo i ja zamieszkaliśmy na Bogusława na trzecim piętrze.
Jak zapamiętałem powojenny Szczecin ?
Tramwaje – kilka linii funkcjonowało. Kolejne uruchomiano co jakiś czas. Rynek przy Bramie Portowej. Budki poustawiane, handelek szedł. Duże targowisko działało przy Placu Kościuszki, dworcu głównym. Całe transporty Żydów z Rosji przybyły do miasta. Pierwsza praca ludności żydowskiej to wysprzątanie gruzu z ulic. Armaty, gruz co zalegało na ulicach wywożono na duży plac na Ku Słońcu w stronę Alei Piastów za wiaduktem kolejowym. Tam znajdowało się na placu głębokie obniżenie terenu albo bardzo duży, głęboki dół. Dzisiaj tam znajdują się ogródki działkowe. Kolejny drugi dzień mniej do pracy i tak codziennie mniej. Dużo amerykańskich samochodów. Zapamiętałem odgruzowywany Plac Kościuszki. W miejscu gdzie dziś ryneczek podczas odgruzowywania zapamiętałem kilka pięter piwnic kompleksu dawnej winiarni. Pełne butelki napełnione winem znajdowano tam przez jakiś czas. Na Parkowej powstał skup butelek, tam wywożono i sprzedawano puste butelki. Na Wielkiej (Kardynała Stefana Wyszyńskiego - przypis autora) popalone budynki, właściwie same tylko szkielety domów. Bliżej Odry podobnie tereny zbombardowane przez Amerykanów. Szkielety i gruzy. Później powstały hufce pracy, to oni uczestniczyli w budowie bulwaru wzdłuż Odry. Dość szybko kamienice i inne budynki nadające się do zamieszkania stały się przeludnione. W jednym mieszkaniu po dwie - trzy rodziny zamieszkiwały. Wówczas rozpoczęło się wzmożone zajmowanie mieszkań w dzielnicach miasta; Gumieńce, Głębokie, Pogodno w kierunku zachodnim. Trzeba było te kilka lat szkoły wypełnić. Do pierwszej pracy poszedłem do Miejskiego Oddziału Drogowo Mostowego. Siedziba znajdowała się w Urzędzie Miasta.
Praca przy odgruzowywaniu
Moja żona Lucyna
Cegły sortowano na całe i uszkodzone. Za pracy dzień starczyło na dobry bochenek chleba. Stamtąd na Bohaterów Warszawy. W tych latach powojennych gdy podejmował człowiek kolejną pracę, otrzymywał o złotówkę więcej. Zatrudniłem się w przedsiębiorstwie budowlanym i uczyłem się zawodu elektryka. Od samego początku przedsiębiorstwo budowalne nazwano Jedynką. Później podjąłem pracę w Oddziale Drogowo Mostowym. Zniszczone szczecińskie ulice naprawialiśmy. Stamtąd służba wojskowa w Warszawie. Wróciłem w rodzinne strony. Pierwsza spec brygada, tam „od pękałem” dwa lata. Moja małżonka podobnie jak ja pochodziła z Wołomina. Poznaliśmy się jeszcze w Wołominie. Żona moja Lucyna przyjechała do brata, który mieszkał na Jagiellońskiej. Po ślubie zamieszkaliśmy w mieszkaniu brata małżonki na Jagiellońskiej. Mieszkanie zajmowane przez brata zony było duże pięciopokojowe. Jeden z pokoi otrzymaliśmy. Moja teściowa otrzymała mieszkanie na Świerczewskiego, dzisiaj to Rayskiego. Tutaj przyszło na świat dwoje naszych dzieci – Krystyna i Zbigniew. Stamtąd do MPK. Zostałem szefem budowy. Budowałem torowiska Wyszyńskiego, Głębokie, Piastów. Tramwaje początkowo dojeżdżały od centrum za most nad Regalicą po jednym torze, tam była pętla. Później obawiano się, że most nie utrzyma ciężarów. Zlikwidowano dojazd dalej, pozostały tylko rozjazdy.
Niezapomniane wyjazdy pracownicze na grzybobranie |
Córka Krystyna z małżonkiem Eugeniuszem - chrzest wnuka Radka |
Epilog
Pierwsza wyprawa do Szczecina – „w nieznane” w czerwcu 1945 roku. Wędrówka z Gumieniec do ulicy Jagiełły to droga, która mi jakoś szczególnie zapadła w pamięci. Minęło tak wiele czasu a pierwsze wojenne obrazy i nadzieja na „trochę szczęścia”. Gdy zamykam widzę jak idziemy ulicą Mieszka I, przedwojenną ulicą Berlińską blisko siebie trzymając w rękach tobołki, walizki, pakunki. Wydaje mi się, że jest bardzo cicho. Nie słyszę innych przechodniów, furmanek, pojazdów. Tylko cisza i później już im bliżej śródmieścia to miasto ożywa. Żyło jeszcze cały czas po dawnemu. Tutaj urodziły się nasze dzieci: Krystyna i Zbyszek. Doczekałem się ośmiu wnuków i osiemnastu prawnuków. Coś panu muszę powiedzieć – życie to wędrówka w nieznane. Nigdy nie wiesz gdzie cię życie zaprowadzi. Mam w pamięci drogę do nieznanego miasta z dworca na Gumieńcach do ulicy Jagiełły w czerwcu 1945 roku – nikt z nas nie wiedział co się wydarzy, podobnie panie jest w życiu...
Wspomnień Edwarda Oleśkiewicza wysłuchał autor publikacji Andrzej Krywalewicz w Lutym 2021 roku.
Książka " Śniadanie na rozstaju torów" autor Andrzej Krywalewicz zgromadził 29 opowieści - wspomnień osób, które przybyły na Pomorze Zachodnie w 1945 i kolejnych latach powojennych. Książkę można zamówić pod numerem telefonu: 660 777 106
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autora.