Początek lat 30 tych ubiegłego stulecia. U góry Jadwiga (lat 9) i Wanda (lat 12). Poniżej jestem ja (mam 7 lat) z bratem (5 lat) |
Dzieciństwo, młodość na Wileńszczyźnie
Nazywam się Łucja Szczygłowska, z domu Maciusowicz. Urodziłam
się 22 listopada 1922 roku. w
Swięcianach. Rodzice Leontyna i Józef. Moje rodzinne miasto – małe moje
miasteczko to Święciany na Wileńszczyźnie. Początkowo mieszkaliśmy w środku
miasteczka. Później ojciec otrzymał trochę pieniędzy od swoich rodziców z
Podbrodzia. Babcia, która mieszkała w Święcianach dodała grosza od siebie. Wymurowali
nowy dom. Zamieszkaliśmy w nowym parterowym drewnianym domu za miastem. Było
tutaj sześć pokoi, kuchnia i łaźnia. Mama nie pracowała. Hodowała świnie i
krowę. Mleko świeże codziennie od krowy, za którym nie przepadaliśmy. Rodzice
zmuszali nas abyśmy pili mleko, cóż było zrobić, niechętnie piliśmy to mleko. I
tak się żyło. Tatuś był nauczycielem przyrody, geografii w gimnazjum, zastępcą
dyrektora i harcmistrzem. Rodzeństwo: siostra Wanda w 1917 urodzona, potem
przyszła na świat w 1920 Jadwiga. Rok 1922 - pojawiłam się w tym roku na świecie. Brat
urodził się w 1924. Najmłodsza siostra Zofia urodziła się znacznie później, w roku 1931. Zimy
były mroźne Dzieciństwo, młodość to jedna para butów. W tych butach szło się do
szkoły i w tych samych butach jeździło się na nartach. Suszyło się buty na
piecu. Nikt nie miał podwójnych butów jak teraz. Kto wtedy posiadał dwie pary
butów ? Górka za domem. Indywidualnie kilka kilometrów w kierunku góry. Z
miasteczka dużo ludzi przybywało na wysokie wzniesienie. Mieliśmy normalne
ubrania, dresy. Mrozu nie odczuwało się. Po powrocie do domu gorącą herbatę
wypijałam. Jazda na nartach nie jest skomplikowana. Metodą prób i błędów uczyliśmy
się swobodnie jeździć. Spędzając tak dużo czasu na nartach, każdy z nas
szybciej lub wolniej opanowywał jazdę, skręcanie. Pokonywaliśmy kilka
kilometrów dziennie. Sport w moim życiu zawsze był i jest ważny.
Inaczej było w ciepłe miesiące – wiosną, latem i wczesną
jesienią. Gdy myślę o tym czasie to zawsze w moich wspomnieniach Jezioro Narocz.
Jak rodzice mieli czas, udawaliśmy się nad jezioro pływać. Każdy z nas umiał
pływać. Wakacje, ojciec bardzo mocno zaangażowany w harcerstwo, był
harcmistrzem. – Właśnie tam na oknie ustawiłam kartki z życzeniami świątecznymi
od szczecińskiego harcerstwa jakie niedawno otrzymałam. (rozmowa miała miejsce
przed świętami Bożego Narodzenia A.D.2020 przypis: AK)
Dom babci Maryny w Nowo - Święcianach |
W naszym miasteczku kilka instytucji i Jezioro Nawroć
Kościół duży wybudowany z cegły, blisko plebania. W pobliżu Wilno. Tam jeździliśmy na odprawy harcerskie pociągiem. Wąskotorówka znajdowała się w Nowo Święcianach. Stacja kolejowa znajdowała się w Nowo Święcianach. Od stacji odchodziła kolei wąskotorowa Nowe Święciany- Łyntupy przez Swięciany. Wilno jak zapamiętałam? Bogato urządzone. Tutaj pochowane zostało serce Piłsudskiego, istniał Uniwersytet. Zapamiętałam kilka ulic upamiętniających naszych literatów: Mickiewicza, Sienkiewicza. Najbardziej liczne społeczności: Polacy, Żydzi, Litwini. Gimnazjum do którego uczęszczała nasza młodzież sąsiadowało vis - a - vis z gimnazjum litewskim. Żydzi w swoich rękach trzymali handel. Zapamiętałam, że później powstawały katolickie sklepy. Bojkotowano „trochę” w tym czasie handel skupiony w rękach Żydów. Z dworca w Wilnie do siedziby harcerstwa piechotą. Komunikacja miejska skupiona była na autobusowej. Komunikacja tramwajowa tu nie istniała.
Byłam niewysoka, bo babcia wymodliła się abym nie urosła na
wysoką kobietę, nie lubiła wysokich ludzi. Tata przeciwnie był wysoki, szybko
chodził. Do szkoły zawsze z tatą pieszo. Szkoła znajdowała się z pół kilometra
od domu. Początkowo nie nadążałam, później przywykłam do tego stopnia, że gdy
urodziłam córkę i syna, spacerowałam z wózkiem szybko. Nie potrafiłam chodzić
pomału.
Nasze miasteczko. Do dworca kolejowego z pół kilometra.
Zabudowa w większości stara, wśród nich budynki urzędowe i mieszkalne.
Mieszkali blisko siebie Polacy i Litwini ale nie przyjaźniliśmy się specjalnie.
Żydów było również dużo. Zdolni, uczyli się dobrze, sportami się zbytnio nie
interesowali. W przeciwieństwie do nas, my bardzo interesowaliśmy się sportami.
Nie wyobrażaliśmy sobie, żeby nie było łyżew. Kiedyś sami zorganizowaliśmy
lodowisko. Okazało się, że spędzaliśmy tu dużo czasu, wyniki w nauce były
gorsze. Zlikwidowano lodowisko. W domu narty każdy posiadał, łyżwy nie każdy.
Powroty ze szkoły, mama naturalnie obiad przygotowała.
Później czasu trochę dla siebie. Mama nauczyła Jadwigę doić krowy. Miała silne
ręce. Gdy na mnie przyszła kolei na naukę wskazywałam na małe dłonie. W pobliżu
ogromne jezioro. Mama dobrze pływała. Dzieci musiały mieć zapewnioną opiekę
osób dorosłych.
Nasz tata podczas prowadzenia lekcji szkolnych w Gimnazjum w Święcianach |
Rodzice |
Sowiecka agresja na Polskę nastąpiła 17 IX 1939. Wileńszczyzna w ramach paktu Związku Radzieckiego z III Rzeszą znalazła się pod okupacją radziecką. Już 10 października 1939 roku administracja radziecka przekazała Litwie części obszarów województwa wileńskiego i miasto Wilno. Po zajęciu przez Armie Czerwoną rodzinnych Święcian, miasto zostało przyłączone do Białoruskiej SRR. Wielu Polaków, którzy byli zaangażowani politycznie, wywieziono w głąb Rosji. Oddalone o 10 kilometrów Nowe Święciany zostały przyłączone do Litwy. Nowo utworzona granica rozdzieliła moją rodzinę i babcię.
Nie wiedzieliśmy początkowo, że może wybuchnąć wojna. Później
takie słuchy chodziły, że coś rodzice
rozmawiają o wojnie. My zastanawialiśmy się co to wojna, kto z kim będzie się
bił ? A potem raptem wkroczyli Rosjanie, wkroczyli Niemcy. Ukończyłam naukę w
szkole powszechnej, szykowałam się do nauki w gimnazjum. Rosjanie szybko
rozprawiali się z władzami szkolnymi. W naszej szkole dyrektor, zastępca czyli
mój tata i inni nauczyciele, których uznali z różnych przyczyn za
niebezpiecznych, zostali zatrzymani. Pozostawili nauczycieli o poglądach
lewicowych. W miejsce nauczycieli zwolnionych zatrudnieni zostali nowi,
nieznani. Mama pozostała bez żadnych środków do życia. Po kilku dniach do
naszego domu zastukało trzech sowieckich oficerów, z żądaniem udostępnienia
jednego z pokoi i zamieszkali.
Święta, które wcześniej były dniami wolnymi zostały
zniesione. I tak 8 grudnia święto Matki Boskiej było odtąd zwyczajnym dniem. W
drodze do szkoły spotkałam kilku znajomych. Zdecydowaliśmy, że zbojkotujemy
naukę w szkole, udamy się do kościoła. W kolejny dzień wezwał nas do gabinetu
nowy dyrektor – Rosjanin. Wyczytał nazwiska uczniów, którzy zostali usunięci ze
szkoły. Usłyszeliśmy – „Zabieraj swoje bomagi i idzij damoj”. Zapytałam – „Na
zawsze?”. Odpowiedział – „Da wsjegda” . Pięciu uczniów zostało wydalonych.
Zastanawiałam się co powiem mamie? Powiedziałam mamie prawdę. Usłyszałam – „Źle
zrobiłaś. Co teraz będziesz robiła?”
Kraków - 1937 rok. Wycieczka uczniów z klasy IV z Święcian. Pierwszy z prawej strony w długim płaszczu to tata |
A granica była blisko.
Polacy handlowali wojłokami. Jeden z chłopaków, który znalazł się w grupie
usuniętych ze szkoły przemycał walonki. Jego matka szyła wojłoki – walonki, on
przemycał. Zapytałam jego czy weźmie mnie z sobą, a po chwili oznajmiłam, że chcę z nim jutro przekroczyć granicę. On z bratem i
walonkami, a ja z nartami, plecakiem
przekroczyliśmy granicę. To był 10 grudnia 1939 roku. Mówię do nich po drugiej
stronie w Nowych Święcianach na takiej kościelnej ulicy, że blisko kościoła
mieszka moja babcia. Nie dali się prosić. Chwila szczęścia to świadomość, że idę
do babci na herbatę. Z tego wszystkiego kilka razy podskoczyłam w górę z
radości. Z Witkiem i jego bratem doszliśmy do domu babci, przedstawiłam
chłopaków. W chwili gdy babcia chciała podać herbatę przyszli Litwini,
nazywaliśmy ich „kałapotosiego” z racji komicznych uniformów, w które byli
ubrani. Powiedzieli, że jesteśmy przemytnikami, po czym zaczęli moje ubrania
sprawdzać. Babcia po rosyjsku – Zostawcie tą dziewczynę. Oni przystali na to,
ale po chwili jeden z nich powiadomił, że jutro musimy wstawić się do starosty.
Witka i jego brata zabrali.
Uniknęłam wywózki na Syberię
Rano z babcią udałam się do starosty, który zdecydował, że ja muszę zostać stąd wydalona bo oni Polaków nie przyjmują. Babcia mówiła dobrym litewskim. On zluzował w pewnej chwili, powiedział – Musicie pisać do prezydenta. On uciekł później na Prusy Wschodnie. Udało mi się zostać. W Wilnie Polacy otrzymali możliwość nauki w szkołach polskich. Nauczycielki mieszkające blisko babci gdy się dowiedziały, że przebywam sama na Litwie, zaprowadziły i przedstawiły mnie w domu dla sierot. Tutaj otrzymywałam pomoc. Zostałam na Litwie u babci. Tutaj uczęszczałam do Technikum. Potem tak zrobili, że dużo osób uciekało na stronę granicy z Rzeszą, tam znajdowali pracę. W tym czasie w moim rodzinnym mieście miała miejsce masowa wywózka ludności polskiej w głąb Rosji. Zabrali do Rosji moich bliskich. Uniknęłam wywózki na Syberię.
Podjęłam pracę jako służąca w niemieckiej rodzinie, którzy tu
mieszkali. W 1946 moi wrócili z Syberii. Przez około rok poszukiwali
dokumentów, nie mogli wyjechać bezpośrednio po zakończeniu wojny. Myśmy
wiedzieli, co się mniej więcej dzieje po tej i tamtej stronie granicy bo
czytaliśmy lokalną prasę.
Moi ukochani bliscy
Gdy nieświadoma co
mnie czeka, przekraczałam granicę aby udać się do babci, moi najbliżsi
pozostali w Swięcianach. Później po kilku latach dowiedziałam się prawdy o wydarzeniach jakie miały miejsce w tym czasie.
Pokój zajmowany był nadal przez oficerów. Dwóch z nich
sprowadziło do naszego domu rodziny. Do jednego z oficerów dołączyła żona z
siedmiosiecznym dzieckiem. Do drugiego przyjechała żona z czworgiem dzieci. Po
raz pierwszy widzieli piece kaflowe w pokojach. Co jakiś czas kierowali nowe
żądania. Zamieszkali w kolejnych pokojach. Zaproponowali, aby mama opiekowała
się ich niemowlęciem. 10 października tata został aresztowany.
Najprawdopodobniej przeczuwał co się zdarzy. Pozostawił złotą obrączkę i
ulubiony zegarek. Tata posiadał w swoim pokoju bogaty księgozbiór. W tym samym
dniu Rosjanie dokonali rewizji. Szczególnie pokój taty został dokładnie przeszukany. Książki rozrzucone pozostawiono. Bieda
zaczęła coraz mocniej zaglądać do oczu moim najbliższym. Zdecydowali, że
przedostaną się nielegalnie przez granicę do babci (którą wcześniej
przekroczyłam z Witkiem i jego bratem). Plan się nie powiódł. W wyznaczonym
miejscu panowała zamieć. Zrezygnowani, zawrócili do krewnych, którzy mieszkali
w pobliżu granicy. Zima miała się ku końcowi. Oni cały czas z nadzieją, ze uda
się. Nie udało się…
13 kwietnia 1940 roku do drzwi domu krewnych zastukali
żołnierze radzieccy. Oni mocno stukali do drzwi, sanie na których zajechali
pozostawili pod domem. Szybko okazało się, że moja rodzina znalazła się na
liście przestępców, którzy zostali przeznaczeni – skazani na wywózkę do
Kazachstanu. Na dworcu w Święcianach oczekiwał na moich ukochanych pociąg z
wagonami towarowymi. W tym czasie tata oczekiwał na wyrok i dalszą decyzję co
do jego losu w celi więziennej w Święcianach. W pierwszym etapie wywózki utwierdzano
ich w przekonaniu, że spotkają się z tatą. W bardzo ciężkich warunkach jechali
w nieznane. Podczas postojów otrzymywali kaszę i wodę. Dużo osób zapadało w
choroby, umierali. Minęły dwadzieścia dwa dni. Pociąg dotarł do stacji Bułajewo
koło Pietropawłowska. Stąd wozami do kołchozu Kaganowicz. Dotarły pierwsze
listy od rodziny dowiedzieli się, że tacie zasądzono osiem lat lagru i
wywieziono do Mączygorska w obwodzie (obłość) Murmańsk na półwyspie Kola. Stamtąd
tata pisał piękne listy do każdego z osobna. Przeżyli piekło na ziemi. Siostry
pracowały w państwowym ogrodzie warzywnym. Brat wykonywał ciężką pracę fizyczną
– oswajał woły, które stanowiły główną silę zaprzęgową. Był furmanem, rąbał lód
do chłodni, pasał byki. Gdy rozpoczęła się wojna niemiecko - radziecka - moich
najbliższych wywieziono do Uspienki. Tam głód, bieda. Ratowali się lebiodą,
jagodami, grzybami. Zima przyszła sroga. Coraz częściej godzili się z myślami,
że śmierć jest już tuż tuż. Mrozy dochodziły do minus 40 stopni C. Zamieszkali
w Domu Ludowym, jedzenie przygotowywali na ogniskach. Dwie osoby nie
wytrzymały, odebrały sobie życie. Otrzymywali nadal listy od taty. Opisywał w
listach swoje kłopoty ze zdrowiem. Do końca pocieszał i wierzył, że wszyscy się
znowu spotkamy. Tata opuścił lagier w poważnie złym stanie zdrowia. Zmarł z
wyczerpania w Taszkiencie. Znajomy taty, który z nim przebywał w lagrze do
końca, dotarł z tatą do Taszkientu. Przez cały czas blisko taty. W Taszkiencie, dokąd
dotarli panował tyfus brzuszny. Ludzie zapadali masowo na tą chorobę. Znajomy okazał się bardziej odporny, przetrwał w przeciwieństwie do naszego
ukochanego taty.
Na progu domu babci Maryni w Nowo Święcianach - po prawej babcia Marynia, po lewej Wiktoria - przyrodnia siostra babci (mieszkająca wówczas w Kownie) |
Po pięcioletnim pobycie w dalekiej Rosji moi najbliżsi upodobnili się do miejscowej ludności pod względem ubioru. Warunki życia bardzo ciężkie. Dokuczały im komary. Były dni, że w powietrzu unosiły się ich całe chmury. Gryzły potwornie. Lasy, zagajniki wilgotne, to było miejsce ich wylęgu. Owady szczególnie agresywne były wieczorami. W pobliżu słone jeziora, wodę pitna dostarczali im woziwody. Bardzo często to dzieci dźwigały po dwa wiadra na wątłych plecach. Uciążliwe potwornie były również pluskwy, które zagnieździły się w ścianach baraków. Nocą żerowały, potwornie gryzły. Aby uniknąć pogryzień przez pluskwy mieszkańcy nocowali pod chmurką. Ludzie różnej narodowości gromadzili się na placu pod pomnikiem Stalina. Nie ważna była przynależność narodowa i status. Najbardziej dokuczliwe pluskwy okazały się w czasie upałów. Warunki bytowe wśród miejscowych Kazachów również coraz trudniejsze. Państwo nałożyło poważny kontyngent w postaci zboża i siana. Jako kraj posiadali wiele bogactw. Niestety w żaden sposób bogactwa nie przekładały się na poziom ich życia. Byli otumanieni polityką przywódców, na czele ze Stalinem. Panowały różne śmiertelne choroby, między innymi malaria i gruźlica. W przypadku gruźlicy szanse na przeżycie były minimalne. Umierali na gruźlicę rodziny; dzieci później dorośli. Choroby, które dziesiątkowały ludzi były skutkiem głodu.
Z moim mężem |
Podczas repatriacji wymagano wniosków o powrót do kraju. Wielu rodaków w 1939 roku podało jako narodowość inną niż polska, w wyniku czego zostali pozbawieni możliwości legalnego powrotu do kraju. Żadne prośby, wyjaśnienia w późniejszym czasie nie pomogły w powrocie tych rodzin do Polski. W asyście miejscowej milicji przedstawiano podpisane oświadczenia z 1939. Z tego powodu dużo rodzin polskich pozostało w Kazachstanie. W taki sposób – widzi pan – Rosjanie umiejętnie wykorzystywali nieświadomość ludzi, którzy przerażeni konsekwencjami wyrzekli się prawdziwej przynależności narodowej. Powrót moich bliskich okazał się również pełen zawiłości. Problemy wyniknęły z innego powodu. Dokumenty zawieruszyły się. Szczęśliwie po jakimś czasie dokumenty odnalazły się. Moi ukochani wyruszyli na zachód. Długa droga powrotna odbywała się również w wagonach towarowych. To był czerwiec. Wszystko było inaczej niż w 1940. Tak później wspominali najbliżsi. Dotarli do Brześcia. Transport ponad tysiąca osób skierowano do Poznania. Tutaj nastąpiło rozdzielenie Sybiraków. Polacy narodowości żydowskiej zostali skierowani przez Wrocław na obszar województwa jeleniogórskiego. Pozostałych Sybiraków skierowano do Stargardu Szczecińskiego. Tutaj dokonano kolejnego podziału. Część skierowano do Myśliborza, pozostałych do Bursztynowa (później Pełczyce).
Bohaterka wspomnień z przyjacielem rodziny Ferdynandem Łukasikiem (XII 2020) |
Dotarli do Myśliborza. Przez okres dwóch tygodni przebywali w
Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym (P.U.R.). Repatriantom, przesiedleńcom Urząd
Miasta przydzielał kwatery w mieszkaniach poniemieckich. Moi najbliżsi
otrzymali mieszkanie przy ulicy Żymierskiego.
Znajdowało się na parterze, składało z dwóch izb mieszkalnych i kuchni.
Elektrownia została zniszczona, prądu nie było. Wspominano, że zamiast
syberyjskich pluskiew, harcowały po mieszkaniu szczury. Koty w miasteczku były
na wagę „złota”.
Rok 1946
Wojna się skończyła. Oprócz ludzi, którzy poszukiwali szansy do życia, przybywali zwykli szabrownicy. Zabierali to wszystko, co przedstawiało w ich mniemaniu wartość. Dworzec w Myśliborzu był zapchany meblami i różnymi sprzętami. Stopniowo nowo przybyli otrzymywali poniemieckie meble, sprzęty kuchenne wybrakowane przez szabrowników.
Ja z babcią po wojnie mieszkaliśmy nadal w Nowo Święcianach.
Babcia Marynia lubiła ludzi; gwar i towarzystwo. Oni zdecydowali, że wraz z babcią udamy się w daleką drogę do miasta,
którego nazwa brzmiała Myślibórz. W roku 1946 opuściliśmy wagon pociągu, nasze
tobołki stanęły na peronie dworca kolejowego w Myśliborzu. Miasto spokojne, bezpieczne.
Zapamiętałam przyjazd do Myśliborza
Ludzie idą od dworca w kierunku miasta. Ciemno było, oświetlenie
nie działało. Bliżej rynku dwóch milicjantów stało w pobliżu jadłodajni, baru. Poprzez
uchylone okno słabo oświetlonego lokalu wydobywał się gwar; głośne rozmowy i toasty. Jak to w gospodzie. Zatrzymałam się i nieśmiało zapytałam –
gdzie znajduje się ulica Żymierskiego? Wskazali chatkę. Doszłam do celu.
Zaczęłam stukać, przeżegnałam się. Po sześciu latach mocno zachrypniętym głosem
powiedziałam – Mamo. Po drugiej stronie słyszę mocny głos mojej ukochanej mamy,
której nie widziałam sześć długich lat. – Kto tam ? Po chwili drzwi uchylają
się drzwi i słyszę – Bożeś mój Bożeś. … Przed sobą widzę: Zosia, która wówczas
miała już z czternaście lat i brat z bratową. Takie to było spotkanie moje.
Później zaczęłam naukę w Technikum i już mieszkałam u nauczycielki. W domu na Żymierskiego
było ciasno.
Szkolny teatr amatorski moją pasją , obok sportu, harcerstwa |
Mój mąż Eugeniusz Szczygłowski w czasie wojny był żołnierzem AK, przybrał pseudonim „Ryś”
Po zakończeniu wojny w Radomiu złą sławą okryło
się miejscowe więzienie. Więziono tutaj żołnierzy Armii Krajowej, którzy byli
przesłuchiwani, bici a wręcz torturowani. Zawsze jeden argument – należałeś do
konspiracyjnej organizacji AK. W tej sytuacji podjęto decyzję, że należy pomóc
więzionym. Zaplanowano zorganizowanie akcji w celu oswobodzenia więźniów. Mój
mąż wraz z innymi kolegami pod
dowództwem Stefana Bembińskiego „Harnasia” we wrześniu 1945 roku uczestniczył w akcji oswobodzenia więźniów. Czterema
samochodami militarnymi wjechali w pobliże więzienia, wysadzili bramę więzienną.
Przejęli klucze od strażników. Akcja się powiodła. Uwolniono około 300
więźniów, w tym 60 żołnierzy AK. Liczyli, że żołnierzy AK w więzieniu przebywa więcej... Później salwował się wraz z kolegą, który
nazywał się Bożek na „Dziki Zachód” – uciekli z Radomia, dotarli do Myśliborza.
Tutaj czuli się bezpieczniejsi. Jednak wszystko do „czasu”. Był poszukiwany. UB swoje wtyki
miało i tutaj również ich ludzie teren penetrowali. Zawodowo po przyjeździe do
Myśliborza Eugeniusz rozpoczął pracę w Liceum Ogólnokształcącym. Uczył fizyki,
chemii, astronomii. Był v-ce dyrektorem i dyrektorem Liceum Ogólnokształcącego
w Myśliborzu. Na Młyńskiej „na górce” w kamienicy, która stoi do dziś istniała
siedziba UB. W piwnicach przetrzymywano, przesłuchiwano zatrzymanych. Funkcjonariusze
byli bezwzględni. Mój mąż nie uniknął konsekwencji…
Po dłuższej chwili milczenia w pewnej chwili pani Łucja
spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała:
- W przyszłym roku 22 listopada skończę sto lat życia. Czy Pan sobie wyobraża jak wiele może się zdarzyć przez długie sto lat, jedno długie stulecie ?
Pani Łucja z autorem publikacji (XII 2020) |
Bohaterka wspomnień Łucja Szczygłowska AD 2020 |
Wspomnień Pani Łucji Szczygłowskiej wysłuchał autor publikacji Andrzej Krywalewicz w Grudniu 2020 roku.
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autora.