15 września 2019 roku został odsłonięty pomnik „Tułaczym Rodzinom”, którzy na ziemie naszej zachodniopomorskiej ojczyzny zostali przesiedleni, dźwigali z ruin i polskość tu umacniali. Zbliża się pierwsza rocznica odsłonięcia pomnika. Inicjatorem powstania monumentu upamiętniającego powojennych tułaczy – osadników jest pani Walentyna Chlebcewicz Szuba. Rodzice, poznane bliskie i dalsze osoby, zdarzenia, zasłyszane opowieści ukształtowały w pani Walentynie potrzebę dokumentowania przeszłości i symbolicznego upamiętnienia polskiego osadnictwa tutaj na Pomorzu Zachodnim. Zgromadziła imponujący album fotografii rodzinnych. Wiele z tych zdjęć wykonał ojciec pani Walentyny - pasjonat fotografii. Rejestrował czas powojenny, narodziny motoryzacji w Chociwlu. Pozostawionym przez Niemców wagonom i pojazdom mechanicznym nadawał wraz z kompanami nowe życie. Stworzył doskonały obraz społeczności małego miasta. Pozostawił imponującą kolekcję fotografii czarno białych, później kolorowych.
Zdjęcia wykonał Arkadiusz Chlebcewicz 23.02.1946 na stacji w Chociwlu |
Wstępem do opowieści jest zdjęcie przedstawione powyżej zdjęcie. Upamiętnieni przybyli w dniu 23 II 1946 roku Polacy tułacze a wśród nich niespełna jedno roczna Walentyna. To jedyny fotograficzny dokument upamiętniający przybycie dużej grupy osadników na Pomorze do Chociwla. Unikatowa fotografia to już prawdziwa historia. Przybył w tym dniu długi pociąg do małej pomorskiej stacji. Dzień był mroźny, śnieżny, panowała zamieć. Tutaj jeden wagon odłączono, pociąg odjechał dalej. Ktoś od zewnątrz ręcznie rozsunął drzwi czołowe wagonu. Wycieńczeni opuścili drewniany wagon i z ciekawością przyglądali się zaśnieżonej stacji i kilku oczekującym. Tata, który nigdy nie rozstawał się z aparatem fotograficznym nagle poprosił aby na chwilę wejść do wagonu. Myślę, że był świadomy jak ważne jest uchwycenie tej chwili. Wykonał trzy fotografie. Warto w tym miejscu podać informację uzyskaną w IPN, że wagon który został odłączony pochodził z Francji, posiadał napisy francuskie. Wcześniej służył do transportu Żydów z Francji do Auschwitz.
Mój tata
Rękopis wspomnień trafił w moje ręce po śmierci taty.
Mój tata Arkadiusz Chlebcewicz. Zdjęcie wykonane w 1938 |
Nazywam się Arkadiusz Chlebcewicz. Urodziłem się 29.09.1919 r. w wsi Terebieżów powiat Pińsk województwo Poleskie w Polsce. Szkołę Podstawową i 3 letnią Szkołę Rzemieślniczo Przemysłową ukończyłem w Zdołbunowie na Wołyniu. W 1937 r. wstąpiłem na ochotnika do wojska z zamiarem pozostania w nim. Zostałem przydzielony do pierwszego pułku lotniczego w Warszawie na Okęciu. Po przeszkoleniach skierowany zostałem do 6 – tego pułku lotniczego 162 eskadry myśliwskiej w Lwowie. Brałem udział w wojnie z Niemcami w stopniu kaprala. Po napadzie wojsk sowieckich na Polskę cofaliśmy się grupkami w rozsypce w stałych utarczkach w kierunku granicy z Rumunią. W okolicy Kołomyji naprzeciw wsi Ispas po stronie rumuńskiej zaczęliśmy się przeprawiać przez rzekę Dniestr. Tu zaskoczyli nas sowieci. Kilku z nas zginęło, kilku zraniono.
Generał pilot Ludomił Rayski |
Jednym z jego nauczycieli w szkole lotniczej był kapitan, późniejszy generał pilot Tytus Karpiński |
Sowieci zatrzymali nas po rumuńskiej stronie
Było to 12 października 1939 roku. Zawieziono nas do Kołomyi a następnie do więzienia w Stanisławowie. Tu obdarto mnie z rzeczy osobistych a zwłaszcza z najcenniejszego to jest z zegarka marki Mozer, który wręczył w 1-szym pułku lotniczym sam generał lotnictwa Rayski za ukończenie szkoleń jako prymus. Była na nim dedykacja. Tu w Stanisławowie zaczęto mnie poddawać bezustannym przesłuchaniom. Z Stanisławowa samochodami nocą przerzucono nas do Lwowa i osadzono w więzieniu Brygidkach przy ulicy Grójeckiej. Byłem tam oskarżony o dywersję, - szpiegostwo, - kontrrewolucję i bóg wie co jeszcze. Zrywano ze snu o 1-wszej, drugiej w nocy na przesłuchania podczas których znęcano się fizycznie, bijąc po głowie, kopiąc gdzie popadło, wybijając stołek podczas siadania, inscenizowano wyroki śmierci strzelając z tyłu głowy. Z Lwowa przewieziono mnie do więzienia w Dubnie, następnie do Równego położonego o 12 km od miejsca mego zamieszkania. Widać, że dokładnie mnie sprawdzali. Z Równego przewieziono mnie do więzienia w Charkowie na Ukrainie. Nie wiem czemu zawdzięczam że mój los nie związał się z więźniami z Miednoje i Katynia, widać za niski rangą byłem. W nocy wywołano mnie na korytarz więzienny i odczytano wyrok skazujący mnie na trzy lata łagrów i zsyłkę wydany przez „OsobojeSowieszczanije” - słynną ‘Trójkę”. Nic mi do ręki nie dali. Za kilka dni transportem w bydlęcych okratowanych wagonach zaczęto nas wieźć.
Pułk lotniczy w Warszawie Okęcie. Z Generałem Tytusem Karpińskim. Wśród przyszłych pilotów mój tata Arkadiusz Chlebcewicz |
Zima 1940 roku była bardzo mroźna
Na postojach, zwykle daleko od osiedli ludzkich otwierano wagony, przeliczano więźniów. Wyrzucano na śnieg jak śmiecie zesztywniałe zwłoki naszych kolegów. I tak przemierzał transport widmo bezkresne białe przestrzenie wlokąc nas coraz dalej na północ poprzez państwo sławione pieśniami „Gdie tak wolne dyszet człowiek”. Nędzne racje żywnościowe 400 gram chleba, solona ryba, brak wody, - dopełniały żniwa. W wagonie było - 40 – 50 ludzi, nieogrzewane, tuliliśmy się do siebie leżąc na podłodze skąpo posłanej słomą. Smród wydzielin, jęki rozdzierające, płacze, krwawa biegunka. Wieziono nas 4 tygodnie, tam czas się nie liczył, liczyło się tylko jedno, że żyję jeszcze.
Ojciec. I Pułk Lotniczy Szkoła Lotnicza. Warszawa 1937 |
Po drogach - skutych lodem rzekach
Później wieziono nas samochodami po drogach, którymi jak się później okazało były skute lodem rzeki. Dowieziono nas nareszcie na jakieś odludzie i zapędzono za ogrodzenie gdzie stały rzędami baraki. Była to Workuta, - jeden z tysięcy łagrów Gułagu. Jest to miejscowość położona za kręgiem polarnym, kraina wiecznej zmarzliny. Do pracy z łagru pędzono nas pod konwojem w asyście psów. na budowę linii kolejowej, gdzie obrabialiśmy drewno na szpały, podkłady i dziabaliśmy kilofami wieczną zmarzlinę aby je tam ulokować i podsypać tłuczniem. Dotknięcie żelaza gołą ręką to tragedia. Skóra z dłoni zerwana, goła rana. Od mrozu szyny samoistnie pękały, pękały narzędzia, smar tracił swoje własności. Tłukliśmy kamienie na tłuczeń, na budowę dróg, to wszystko w siarczystym mrozie lub zawiej śnieżnej. Praca trwała 12 godzin i niekiedy dłużej jeśli brygada nie wykonała normy. Poniżej 50 stopni nie pędzono do pracy. Dojście do pracy to czasami 3-4 km poprzez śnieżne zawieje, nie liczono do czasu pracy. Życie w sowieckich łagrach to coś czego trudno pojąć temu kto tego nie przeżył. Ciężka, wyczerpująca praca w ekstremalnych warunkach źle odzianych i wygłodzonych więźniów pod stałym nadzorem brygadzistów i strełków.
Lwów Skniłów 1938 – Manewry |
Manewry 1938. W tej wiosce zabił się kapral z Grudziądza spadł na kartoflisko obok kuchni polowej |
Brygadziści to przeważnie recydywiści, wyzuci z jakichkolwiek ludzkich uczuć, bestie w ludzkiej skórze
Wywdzięczali się swoim sowieckim mocodawcom, czym się dało. Obdzierali nas z co lepszej odzieży, zagarniając wynędzniałemu chleb, lub wymuszając poniżające usługi. Gdy udało się przekupić takiego gada to łaskawie zezwalał na chwilę odpoczynku lub wpisywał wykonanie normy, co dawało dodatkowo 200 gram chleba. Po pracy konwój doprowadzał kolumny więźniów do wrót łagru i zaczynało się odliczanie trwające niekiedy godziny. Głodni do granic wytrzymałości, skostniali z zimna ludzkie cienie sunęły do stołówki, - trochę się ogrzać i połknąć w mgnieniu oka bezbarwną bałandę w której „kapuścinka kapuścinkę goni”. Niekiedy szczęśliwiec mógł pojmać swą drewnianą łyżką kawałek ziemniaka. 800 gram chleba zjadano wraz z bałandą, bo później mogło się zdarzyć, że pozostawiony kawałek chleba na później został wyrwany z ręki grasujących „urków”[1] – złodziei rzezimieszków. Współwięźniami była cała sowiecka szumowina wymieszana specjalnie z innymi grupami społecznymi, złodzieje, bandyci, prokuratorzy, dygnitarze wysoko partyjni - tak zwani wrogowie ludu, popi, kołchoźnicy, słowem konglomerat różnych narodowości skazanych, którzy po odsiedzeniu wyroków nadal siedzieli. Tylko złodzieje i bandyci byli zwalniani.
Pluskwy nocą wyłaziły z szpar w narach, gryzły wypijając krew z słabszych, anemicznych więźniów
Dzień był męką pracy ponad siły, a noc strachem przed bandytami, - urkami i wszędobylskimi „kłapami” – to pluskwy które nocą wyłaziły z szpar w narach, gryzły wypijając krew z słabszych, anemicznych więźniów. Wypalanie nic nie dawało, - Chowały się w ścianach baraku, by później z jeszcze większą zajadłością atakować. Na tym nie koniec – jeszcze wszy. Przed snem szło się do ogromnego pieca, który stał na środku baraku, był przykryty blachą, która była rozżarzona. Zdejmowano koszule i kalesony. W szwach gnieździły się wszy i tam też były gnidy. Gorącym opiekało się szwy, i jak dobrze szło to na gorącą blachę padały obficie wszy i gnidy, skwiercząc, rozsiewając woń ohydną, znaną tylko więźniom sowieckich łagrów. Spało się w ubraniu, tylko zdejmowało się walonki kładąc pod głowę uprzednio je przywiązując, bo ukradną. I tak dzień po dniu, noc po nocy w bezkresie nadziei, bo Bóg też o nas zapomniał. Ludzie puchli i umierali z słowami na ustach „Och gdyby towarzysz Stalin widział”. Tak też umierali wysoko partyjni działacze, złodzieje i polscy patrioci. Noc polarna tu trwała dziewięć miesięcy. Wiosna, lato, jesień pozostałe trzy. Niby latem to plaga kąśliwych bezlitosnych muszek, paskudztwo przenikające najmniejszymi szparami ochronnych siatek. Najlepiej było gdy skierowano nas do pracy w kopalni na miejsce uprzednio zawalonej brygady. Tam było chociaż ciepło. Węgiel kopało się i ładowało na koliby, które ciągały ślepe konie. Był to węgiel o najwyższych własnościach.
Wojna ruskich z niemcami. Droga w nieznane transportem na południe
Gdy wybuchła wojna z Niemcami przerzucony zostałem transportem niżej na południe do łagru w Uchcie. Łagier O.Ł. P nr 14. Łagier od bezkresnej białej pustyni oddzielała 5 metrowa palisada z słupów wbitych w ziemię i ostro zakończonych. Których wierzchołki były uwieńczone kolczastymi drutami na izolatorach. Były pod wysokim napięciem o czym informowały tablice ostrzegawcze. Co kilkadziesiąt metrów stała wieża strażnicza w których bezustannie czuwali N.K.Wu.Dziści. Omiatając światłem reflektorów łagier i palisadę. Tu było tak samo jak w Workucie… Mróz też niekiedy dochodził do 50 stopni poniżej zera. Pędzono nas do budowy linii kolejowej, na budowę wież wiertniczych dla wydobywania ropy naftowej. Jak okiem sięgnąć, wszędzie były wyżki, bezustannie pompujące z sieci ropę naftową. Jak dzień tak i noc. Wywożono ją końmi lub samochodami do barż – „barek wmarzniętych w rzekę Uchtę. A z nastaniem odwilży „czerwiec – lipiec” ciągnąć w górę rzeki. Kaukaz był zagrożony, a ropa potrzebna. Sowieci w łagrze zapewniali nas że pracując po 12 godzin i wykonując normę wyroki będą skracane o połowę. Tak jak zawsze kłamali, nie zaliczyli. W łagrach byłem przez trzy lata, to tak jak bym odbył karę sześciu lat, nie doliczając tak jak sowietom dodatku polarnego. Wszystko to służyło po to, ażeby z więźnia wycisnąć ostatnie soki. Ci co uwierzyli, padli. Chorowałem na „cyngę”, skorbut, kurzą ślepotę, plewryt - „zapalenie przewlekłe opłucnej”, które do dziś zostało. Tragizm tych przeżyć jest trudny do opisania. No jak opisać przejmujące zimno przenikające do kości obdartego przez urków z odzieży człowieka, szczękające zęby i dygotanie konwulsyjne ciała. Cieknące po nogach z krwawej dyzenterii twoje wydzieliny, a strełok ryczy nad twoją głową, Dawaj ! – Jak opisać zaglądającą ci w oczy śmierć? – powoli ściskającą całe twoje jestestwo, błogie ciepło obejmujące już nie czułe na nic ciało. Widzisz uśmiechniętą twarz swojej matki, jej ciepłe ramiona, słyszysz dalekie dzwony twego kościoła, tam była twoja komunia. Jestem „dochodiagą”[2] już po drugiej stronie życia. To przecież jest nic - ot tak plunąć na ziemię i usłyszeć stuk już spadającego kawałka lodu ale trzeba tam było być i plunąć, mieć zaszronione brwi i rzęsy od zimna sięgającego 50 stopni poniżej zera a często i niżej. Jak opisać białe, przemarznięte ręce, które nie czują nawet gdy wsadzisz je w płomień ogniska. Jak opisać dręczący wiecznie dzień i noc głód? – Jak opisać zezwierzęcenie ludzi gotowych na wszystko, na bestialstwo czy mord za kawałek chleba oczywiście glinochleb. Bezsilni rzucają się na siebie do gardła, - pozostali otępieni nie reagują, - stoją i patrzą, - są dzicy. Tak, tam trzeba było być i żyć. Mieć opuchnięte krwawiące bolące dziąsła z których sączy się cuchnąca wydzielina. Wyciągać bez kleszczy dentystycznych ząb po zębie i mieć tak jak ja mam całkowite puste usta. Widzieć tylko słabe światło żarówki i być obecnie, w chwili gdy piszę, po operacji oczu.
Krzemieniec Manewry. Rok 1938 |
12 X 1942
Zwolniono mnie z łagru 12 X 1942 roku to jest po trzech latach, co stwierdza załączona „Sprawka” – zaświadczenie z Gułagu. Po zwolnieniu pozostałem dalej w gestii N.K.W.D. i zostałem przerzucony do portu rzecznego jako doker przy rozładunku i załadunku barek i statków. Wszystko wykonywało się ręcznie i na plecach, niekiedy wynosiło z głębi ładowni worki o wadze 75 kilogramów po chwiejących się trapach nad nurtem rzeki nad brzeg, do magazynów lub na samochody. Najstraszniej było na oblodzonym chwiejącym się trapie, a pod spodem czarne głębia bystrej rzeki. Jeden nierozważny krok lub poślizgnięcie kosztowało życie. Ale to się nie liczyło. Norma - to było ważne - 40 ton na plecach. Jeżeli nie była wykonana groził powrót do łagru. – Z Syktywkaru zostałem przerzucony do Czernigowa na Ukrainie, też do pracy w porcie rzecznym. Do Polski wróciłem w styczniu 1946 roku. Przebywałem w ZSRR 6 lat i 5 miesięcy co stwierdzają załączone dokumenty.
Straciłem młodość, straciłem zdrowie, jestem bezzębnym słabym człowiekiem. Przejście 30 kroków jest ponad moje siły. -Zadyszka, arytmie, nadciśnienie, puchną nogi,
p.s. Do wybuchu II wojny ukończyłem naukę w Szkole Lotniczej w stopniu kaprala. Moje marzenia realizowałem; miałem nadal służyć w wojsku jako zawodowy, po uzyskaniu matury pragnąłem kontynuować naukę w szkole oficerskiej lotnictwa. Stało się inaczej… Za oficerską szkołę sowieckie łagry.
Legitymacja osobista pilota Arkadiusza Chlebcewicza |
Opowieść Pani Walentyny
Nazywam się Walentyna Chlebcewicz Szuba. Moją opowieścią pragnę upamiętnić moich rodziców Arkadiusza i Marię.Urodziłam się 1 marca 1945 w Czernigowie (Czernihowie na Ukrainie). Ojciec urodził się na Wołyniu w Terebeżowie (Powiat Stolin). Ojciec jego Aleksander był inżynierem górnictwa, mama Ludwika ukończyła szkołę medyczną. Mieszkali w Zdołbunowie. Arkadiusz tutaj skończył szkołę powszechną i rzemieślniczą. Pragnął pójść do szkoły wojskowej. Zgłosił się na warszawskie Okęcie, gdzie został przydzielony do szkoły podchorążych lotnictwa, tutaj zdobywał kolejne szczeble edukacji lotniczej. Otrzymywał nagrody. Między innymi za dobrą naukę od generała Ludomiła Rayskiego otrzymał złoty zegarek, który w październiku 1939 NKWD ziści zerwali mu z ręki. Przed aresztowaniem przebywał od 1938 roku na manewrach na lotnisku we Lwowie Skniłowie.
Ojciec mojego taty Aleksander Chlebcewicz urodzony w Terebieżowie. Inżynier górnictwa |
Mama mojego taty a moja babcia Ludwika (z domu Słupska, urodzona w Smoleńsku w 1897) |
Mój ojciec |
Jako młody pilot został aresztowany przez NKWD we Lwowie w październiku 1939 r. Był przewożony przez liczne liczne areszty i więzienia (Brygidki – Lwów, w Moskwie, Charkowie). Docelowo z dużą grupą żołnierzy trafił na zesłanie do łagrów Uchta -Workuta. Miał wówczas skończone 20 lat. Przebywał tutaj ponad trzy lata w skrajnie ciężkich warunkach. Proszę sobie wyobrazić10 miesięcy mrozu do minus 50 stopni. Brak ubrań, obuwia, rękawic, potworny głód i ciężka praca. Mieszkali w barakach zbudowanych z drewnianych balii. Na pryczach drewnianych spały po dwie, trzy osoby. Na środku baraku ustawiony był żelazny piec, który ogrzewał tylko najbliższe otoczenie wokół pieca. W nocy włosy niejednokrotnie przymarzały do drewnianych belek ścian. Wszyscy spali w ubraniach, spali w tym w czym chodzili. Mokre buty najczęściej przed spoczynkiem były ściągane i układane pod głowę. Ponieważ zdarzały się notoryczne kradzieże wszystkiego co przedstawiało jakąś wartość. Największą wartość miały buty, kufajka, po prostu ubrania i kawałek chleba. Po napadzie Niemiec na Związek Radziecki po 1941 gdy Rosjanie „troszkę” zmienili swój stosunek do więźniów, pojawiła się możliwość opuszczenia łagru. Miejscowi mężczyźni i również kobiety. Mieszkańcy Republiki Komi zostali zmobilizowani do Armii Czerwonej. Pozostali tylko starsi ludzie i kobiety z małymi dziećmi. W tej sytuacji ludność tubylcza została bez środków do życia. Złagodzono pobyt w łagrze na przymusową pracę przy rozładunku barek i dostarczaniu żywności miejscowej ludności w Syktywkarze i najbliższej okolicy. Barki z żywnością cumowały na przystani na rzece Sysoła. Stąd rozwoził do miejscowych sklepów. W jednym ze sklepów sprzedawała na kartki żywność moja mama Maria (z domu Jelkina). W taki sposób mama w wielkiej tajemnicy, ryzykując życiem dawała jedzenie, dzięki czemu tata przeżył.
Moja mama
Mama była narodowości ugrofińskiej, naród ten przemieścił się w odległej historii z Węgier między innymi na północ. Język miejscowej ludności, którym posługiwała się mama był niezrozumiały dla obcych, również dla mojego taty. Brzmiał tak pomiędzy węgierskim i fińskim. Oboje porozumiewali się po rosyjsku, który był oficjalnym językiem. Ojciec ożenił się z mamą.Po ponad trzech latach pobytu w łagrze zmieniono mu wyrok na pracę przymusową w mieście Czernigów (Czernihów), gdzie rozładowywał barki przypływające na przystań położoną nad rzeką Desną. Tutaj 1 marca 1945 urodziłam się. Mieszkaliśmy przy ulicy Balickiego 8. Z nami razem była córka mamy z pierwszego małżeństwa Albina. Moja mama była piękną kobietą. Miała bardzo dobre serce, dla wszystkich gościnną i serdeczną. Nigdy nie wypuszczała gościa bez tradycyjne herbaty i poczęstunku na wynos. Bardzo pomagała biednym i głodnym dzieciom.
Moja mama Maria Chlebcewicz |
Droga na zachód
W tym czasie w Zdołbunowie koło Równego mieszkała moja babcia Ludwika Chlebcewicz. Rodzice wraz ze mną odwiedzili ją w domu z zamiarem wspolnego powrotu do Polski. Ale babcia odmówiła jazdy w nieznane. W Zdołbunowie, w kościele pod wezwaniem Św. Piotra i Pawła zosatałam ochrzczona. Rodzicami chrzestnymi byli moja babcia i jej sąsiad pan Myszkowski. Gdy pojawiła się możliwość wyjazdu do Polski, wyruszyliśmy pociągiem. Jechaliśmy zupełnie w nieznane. Nie mieliśmy tutaj żadnej rodziny ani krewnych. Po około miesięcznej podróży dotarliśmy do Chociwla 23 II 1946. Przybył w tym dniu długi pociąg do małej pomorskiej stacji. Dzień był mroźny, śnieżny, panowała zamieć. Tutaj jeden wagon odłączono, pociąg odjechał dalej. Warto w tym miejscu podać informację uzyskaną w IPN, że wagon który został odłączony pochodził z Francji, posiadał napisy francuskie. Wcześniej służył do transportu Żydów z Francji do Auschwitz.
Maria Chlebcewicz z córką Walentyną na ręku |
Wagon 1946. Chociwel
Jedyny fotograficzny dokument upamiętniający przybycie dużej grupy Polaków tułaczy do Chociwla
W pociągu było bardzo dużo ludzi, którzy powracali z różnych stron Sybiru, z Kazachstanu. Tym wagonem przybyła rodzina pani Pawlęgi z dziećmi,pani Dyniowa z pięciorgiem dzieci, pani Kawa, pani Agnieszka Lędęcka z mamą i siostrami, rodzina Szaro, rodzina Szawel i inni. Opowiadała mi pani Weronika Borys (z domu Dynia). Wówczas 13 letnia przyjechała z mamą i rodzeństwem. Rodzina ta pochodziła z Parowej, Powiat Żółkiew koło Lwowa. Stamtąd 10 II 1940 rodzina ta została wywieziona do Kazachstanu. Tata pani Moniki ciężko pracował w kopalni złota, tam zmarł. Mama została z gromadką pięciorga dzieci. Tym pociągiem widmo przyjechaliśmy. Była straszna zima. Gdy pociąg zatrzymał się na stacji w Chociwlu, mój tata który był pasjonatem fotografii i zawsze gdziekolwiek był, miał aparat fotograficzny przy sobie, wykonał trzy zdjęcia, które dziś są ważnym dokumentem historycznym tamtej chwili. Potem gdy ludzie wysiedli, zostali skierowani do dużego budynku mieszkalnego na ulicy Dworcowej. Znajdował się tutaj duży holl, gdzie oni wszyscy się zgromadzili i oczekiwali na dalszy rozwój wypadków. Ludzie rozeszli się po Chociwlu, szukali wolnym mieszkań. Wszyscy blisko siebie aby być razem, przekonani, że to co się dzieje trwać będzie krótko i powrócą do swoich domów. Przebywali w mieście Niemcy, którzy z różnych przyczyn zostali. Byli Rosjanie, którzy szabrowali co się dało. Ojciec opowiadał, że były dni, gdy przed stacją kolejową jednego dnia zwożono i układano maszyny do szycia, innego dnia cały plac zapełniony był rowerami lub innym sprzętem. Szaber na całego. Oni „trzymali rękę” na magazynach zbożowych. Za butelkę wódki można było kupić worek zboża z którego robiono mąkę. W taki sposób można było się ratować i coś do garnka wrzucić. Pierwsi mieszkańcy przyjechali latem 1945. Nasz pociąg zatrzymał się w Chociwlu 23.02.1946 roku. Zamieszkaliśmy na Wolności 1, później Wolności 3.
Były to ciężkie czasy stalinowskie
Duży strach i niepewność. Ludzie bali się przyznawać do swojej przeszłości Kresowej; do odebranych majątków, grobów, tożsamości. Długo nie wspominali morderczych zsyłek do obozów i łagrów na terenie Związku Radzieckiego poczynając od Republiki Komi do Kołymy,Magadanu, Irkucka, Kazachstanu, Krasnojarskiego Kraju gdzie w nieludzkich warunkach żyli w lepiankach, ziemiankach, barakach, głodni, obdarci, pozbawieni godności ludzkiej, poniżeni bez wyroku. Zostawiali swoich najbliższych zmarłych w tajdze Sybiru i Stepach Kazachstanu. Wzmożona aktywność Urzędu Bezpieczeństwa nakazywała im milczeć nawet w domu nie mówiono za wiele, aby dzieci nie opowiedziały kolegom tych strasznych przeżyć. Zaczęli budować polskość, próbując organizować swoje życie. Nowi przybysze zastali Chociwel kompletnie zrujnowany. Pozostał kościół i niewiele domów. Przechodząca Armia Czerwona dokonała zniszczenia.
Chociwel. Kościół na powojennej fotografii. Rok 1946 |
Chociwel 1946 rok (wykonał Arkadiusz Chlebcewicz) |
Początki powojennej motoryzacji w małym miasteczku
Po powrocie z zsyłki tata miał zdolności, smykałki mechaniczne, techniczne zaczął się z innymi młodymi rozglądać – jak tu żyć ? Jak rozpocząć życie, skoro mamy tutaj zostać. Znajdowali w lesie pojazdy gąsienicowe, na przykład produkowane przez szczecińską fabrykę Stoewer motocykle na gąsienicach porzucone przez Niemców, niesprawne. Później to montowali, takie to były początki motoryzacji. Ojciec założył zakład usług motoryzacyjnych, to była spółdzielnia początkowo PGR Chociwel, później Kamienny Most. Później Wielobranżowa Spółdzielnia Usług Motoryzacyjnych. Znajdowało tu zatrudnienie i szkolenie wielu mieszkańców Chociwla i okolic.
Rok 1946. Wiele pojazdów, części samochodowych pochodziło wówczas z porzuconych przez Niemców pojazdów. Poniżej "zdobyty" piętrowy pojazd szynowy.
Znaleziona w wiosce Biała Gruba berta |
Tankietka i Szaber |
Rok 1946. Arkadiusz Chlebcewicz, Gienek Kazanowski i Maks Bereś |
Urządzenie do tłuczenia kamienia polnego opatentowane przez Arkadiusza Chlebcewicza |
Agregat do łowienia ryb |
Jeden z pojazdów poniemieckich |
Początki motoryzacji. Przed domem Chociwel, Wolności 3 |
Mój tata, rok 1946 |
W 1945 roku ludzie zaczęli organizować życie miejscowej społeczności. Powstał Urząd Miasta z pierwszym burmistrzem, powołano 15 sierpnia 1945 roku parafię i szkołę. Zaczęło się życie miasteczka. Powoływano urzędy i instytucje które organizowały i ułatwiały życie mieszkańcom Chociwla i okolicy. W tych powojennych trudnych latach ludzie znajdowali wsparcie w kościele, w Księżach Chrystusowcach.
Dla mnie i mojego rodzeństwa nastały lata dzieciństwa. Wspomniałam o przyrodniej siostrze Albinie. Później przychodzili na świat kolejno: Emilia (1947), Wiktor(1951), Zdzisława Maria (1953). Chodziliśmy do szkoły podstawowej, później ukończyliśmy szkoły średnie i studiowaliśmy. Ja w Pomorskiej Akademii Medycznej. Po uzyskaniu dyplomu lekarza pracowałam szesnaście lat w Klinice Pediatrii PAM. Tam zdobyłam dwa stopnie specjalizacji z pediatrii i obroniłam doktorat. W latach 1987 – 2015 byłam ordynatorem oddziału Obserwacyjno Zakaźnego w Szpitalu przy Arkońskiej.Mój mąż Zdzisław Szuba pochodził również z Kresów z Czortkowa na Podolu. Ukończył Wydział Medycyny Weterynaryjnej w ówczesnej Wyższej Szkole Rolniczej w Wrocławiu a także Wydział Pedagogiczny na Uniwersytecie Warszawskim. Stopnie naukowe zdobywał na uczelni we Wrocławiu. Pracował w Katedrze Anatomii Zwierząt i Katedrze Zoologi w Szczecinie, był założycielem Katedry na Uniwersytecie Szczecińskim. Nasza córka Anna urodziła się w 1971 roku, ukończyła także Pomorską Akademię Medyczną, wydział lekarski. Jest specjalistą internistą i w ramach studium doktoranckiego obroniła pracę doktorską. Mój zięć Robert jest także lekarzem internistą, kardiologiem i angiologiem. Mają dwoje dzieci Katarzynę i Michała. Mój mąż zmarł w 2011 roku. Moja siostra Emilia po ukończeniu Państwowej Szkoły Położnych studiowała w Akademii Rolniczej. Dodatkowo uzupełniła wykształcenie pedagogiczne, początkowo pracowała w służbie rolnej a później w Szkole Podstawowej w Stepnicy jako nauczyciel biologii. Przez wiele lat pełniła funkcję vicedyrektora tej szkoły. Jej małżonek Kazimierz, absolwent Akademii Rolniczej Wydziału Rolnego był prezesem Spółdzielni Rolniczej w Miłowie. Mają dwie córki. Starsza Małgorzata jest anestezjologiem, Marta jest magistrem europeistyki. Założyły szczęśliwe rodziny. Siostra ma pięcioro udanych wnucząt. Kazimierz zmarł w 2000 r. Brat Wiktor ukończył Technikum Mechanizacji Rolnictwa i Technikum Samochodowe. Ciężka choroba uniemożliwiła mu realizację swoich planów zawodowych. Z żoną Haliną mają dwie córki – Starsza Magdalena (architekt) i Marzenę (Socjologa) oraz wnuczkę Kornelię. Najmłodsza siostra Zdzisława Maria była ekonomistką, starszą księgową w PGR Ścienne. Od 30 lat mieszka w Szwecji, ma jednego syna Łukasza. Dla mnie rodzina jest sensem, mocą, siłą.
Kierowca Walentyna z rodzeństwem Milą i Witkiem |
Po latach zaistniała potrzeba upamiętnienia przeżyć pionierów tego miasta. Podzielając pasję mojego ojca w dokumentowaniu dziejów Chociwla i jego mieszkańców został odsłonięty w 2002 roku Pomnik Sybiraka. W 2019 powstał pomnik poświęcony Tułaczym Rodzinom, Matkom i Dzieciom, Polakom przesiedlonym ze swoich domów z kresów wschodnich II Rzeczpospolitej, Zesłańcom w Sybirską Tajgę i w stepy Kazachstanu, Łagiernikom, przymusowym robotnikom III Rzeszy, Polakom z Armii Polskiej na zachodzie, którzy w wyniku decyzji politycznych , wbrew swojej woli osiedlili się w Chociwlu i okolicy, Pomorzu Zachodnim po 1945 roku, dźwigali tą ziemię z ruin, budowali tu Polskość i służyli na rzecz jej dzisiejszej niepodległości. Wydałam album pt „Chociwel Czas i Ludzie” ku pamięci przeszłych trudnych lat.
W tym miejscu chciałabym złożyć serdeczne podziękowania mojemu ojcu za zaszczepienie we mnie zainteresowań, pasji historycznej. Dziękuję Wszystkim za pomoc w powstaniu tych pomników, a także w wydaniu albumu „Chociwel. Czas. Ludzie” A zwłaszcza dziękuję Serdecznie dziękuję księdzu proboszczowi Jerzemu Senderkowi, Proboszczowi Parafii pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej w Chociwlu za okazaną życzliwość i wsparcie.
Epilog
Fantazje i pomysły mojego ojca
Fotografia i dokumentowanie zdarzeń było jego pasją. Bawił się aparatem fotograficznym wykonując zabawne zdjęcia. Kolejną pasją była motoryzacja. Z radości z urodzin syna zbudował mu prawdziwy miniaturowy samochód, którym Wiktor jeździł po Chociwlu w wieku trzech lat, wzbudzając ogólne zainteresowanie. Był opisany w ogólnopolskiej prasie jako najmłodszy kierowca w Polsce. Ojciec był pasjonatem nauki: szczególnie chemia, astronautyka, kosmos, historia.
____________________________________________________________________________
[1] Urkowie - wielokrotnie recydywiści, którzy sprawowali władzę w obozie. Wymierzali kary, sprawowali nieformalną władzę w obozie (przypis A.K.)
[2] Dochodiaga – w łagrach sowieckich człowiek wyniszczony fizycznie i psychicznie. Więzień na granicy śmierci z wyczerpania (przypis A.K.)