(Nie) Zapomniana egzekucja Polaka koło Trzcińska Zdroju

W roku 2016 pan Władysław Antonowicz z Piaseczna napisał, że warta upamiętnienia jest historia jaka wydarzyła się w okresie wojny w jego wiosce. Kilkakrotnie uzgadnialiśmy termin spotkania, niestety pechowo z przyczyn niezależnych „życiowych” termin umówionych, zaplanowanych spotkań był oddalany. W dniu 3 sierpnia 2019 roku pan Władysław potwierdził, że dysponuje czasem wolnym i chętnie opowie, po chwili dodał – „Coraz mniej osób może cokolwiek o tym opowiedzieć, ludzie tak szybko odchodzą…”

Pan Władysław Antonowicz urodził się 17 VIII 1951 w domu rodzinnym w Piasecznie. Opowieść chciałbym rozpocząć od zaprezentowania moich najbliższych.

Tata pana Władka wcielony do Armii Austriackiej

Mama

Maria Kozak urodziła się 5 XII 1906 roku w wiosce Opryłowce. Wieś leżała w powiecie zbaraskim. W pobliżu wioski płynął potok Chodorówka, który w wiosce rozlewał się w małe jezioro, staw. Pochodziła z rodziny wielodzietnej, urodziła się jako ostatnie trzynaste dziecko. Miała chłopaka narzeczonego z tej samej wioski. W czasie żniw mama wiązała snopy, jej narzeczony pracował z kosą. Gorąco, upał panował na dworze. W pobliżu pola rzeka, chłopak rozgrzany wskoczył do tej rzeki, dostał zapalenia płuc. W ciągu dwóch tygodni zmarł. Wtedy okazało się, że mama jest w ciąży. To był rok 1932. Urodziła dziecko, córkę, która otrzymała na imię Zosia. W tych czasach najgorsze co mogło spotkać samotną kobietę to ciąża. Takie kobiety były odrzucane przez rodziny, kościół, społeczeństwo, traktowane jak popychadło, służąca. Mama zamieszkała i wychowywała Zosię w domu brata Andrzeja i bratowej. Pracowała jako służąca na dworze, w lesie i na łąkach nad potokiem, gdzie wraz z innymi kosiła trawę dla krów. Do pastwisk nie posiadali dostępu. Po agresji ZSRR w II połowie IX 1939 do wioski rodzinnej mojej mamy, na wielkie obszary przedwojennych kresów wkroczyli agresorzy. Minęły z dwa lata gdy Niemcy zaatakowały obszar ZSRR. W tym okresie z wielu domów Niemcy wybierali ludzi do pracy. Brat mamy Andrzej miał córkę, która skończyła 15 lat. Wybór padł na nią. Bratowa prosiła, ze strachem wskazywała młody wiek córki. W takich okolicznościach mama została skierowana do pracy w Rzeszy. Dziewięcioletnia Zosia pozostała pod opieką rodziny brata. Mama trafiła do dużej grupy wyjeżdżających w charakterze robotników przymusowych do Rzeszy. Trafiła do małej wioski, która znajdowała się na terenie krainy Allgäu,do niedużego gospodarstwa. Teren górzysty, wielkie obszary łąk, z których rozpościerał się widok na Alpy. Do granicy ze Szwajcarią, wspominała, było z 60 kilometrów. Budziła się o 5 rano, doiła i karmiła krowy, wspominała, że siedem sztuk. W sąsiedniej wiosce przebywał Polak, pan Wysocki, który po wojnie zamieszkał w Piasecznie. Mama wspominała, że niewolnikami byli Ukraińcy, Czesi, Francuzi. Po zakończeniu wojny w 1946 przyjechała na Śląsk i zaczęła poszukiwania swojej rodziny. Odnalazła siostrę. Poszukiwała informacji o córce Zosi. Tak pomału odnajdywali się ludzie. Nadeszła wiadomość, że córka Zosia zamieszkała z rodziną brata na Ziemi Szczecińskiej. Wówczas mama opuściła Śląsk, pociągiem dotarła do Trzcińska Zdroju, później do Piaseczna.

Poświadczenia dla mojej mamy z 20 VII 1945 roku wydane przez władze alianckie w zachodniej część Rzeszy, blisko granicy z Szwajcarią.

Tata

Wincenty Antonowicz urodził się w 1894 roku. Małe miasteczko rodzinne nazywało się Dolina. Wtedy należało do zaboru austriackiego. Tata wspominał duży drewniany, rodzinny dom, w którym poddasze było mocno wysunięte do przodu, co przypominało taras. W pobliżu domu znajdował się sad owocowy. Chętnie pracował przy drewnie. Gdy wybuchła I wojna światowa, skończył właśnie 18 lat, rozpoczął służbę wojskową w armii austriackiej, walczył na froncie galicyjskim. Dotarł do Włoch. Kula trafiłagow lewy bok, powyżej biodra. Po zakończeniu wojny tereny rodzinne taty zostały przyłączone do odradzającej się wolnej Polski. Dolina została miastem powiatowym w województwie stanisławowskim. Tata otrzymał pracę w Dolińskiej Warzelni Solanek. Z przyczyn zdrowotnych w latach II wojny pozostał w Dolinie. W 1945 roku wyruszył w drogę w nieznane z kuzynką, zabrali z sobą dwa worki zboża, krowę i dwa obrazy, które przetrwały do dzisiaj w naszym domu. W ostatnim czasie obrazy zacząłem pomału odnawiać. Przechowuję do dzisiaj „kartę ewakuacyjną” dla ewakuacji z terytorium Ukraińskiej SRR.Ciocia miała mocno zdeformowane dłonie, palce poskręcane. Tata był starym kawalerem. Dotarli pociągiem do Trzcińska. Zamieszkał w budynku mieszkalnym dzisiejszy numer domu 51. Jak się później okazało zdecydowana większość Niemców, mieszkańców Piaseczna i sąsiednich miejscowości ewakuowała się na początku 1945 roku. Byli przekonani, że powrócą gdy front przejdzie w kierunku Berlina. W niektórych domach, pozostali starsi mieszkańcy, pilnowali pozostawionego dobytku i oczekiwali na powrót dzieci, wnuków. W połowie domu mieszkał ten stary Niemiec, w drugiej połowie zamieszkał tata.

Powojenna recepta ojca.

Mój tata


Nie wiem kto po wojnie pierwszy opowiedział tacie tą historię. Starszy Niemiec, który przez jakiś czas po wojnie zamieszkiwał czy pan Zwoliński, polski robotnik, który przebywał w latach wojny w Piasecznie, po wojnie zamieszkał w Dębnie.


"...mężczyźnie związano stopy, po czym silnie je przywiązano do łańcucha. Para koni ciągnęła chłopaka po bruku. Zmarł a krew długo jeszcze wsiąkała w wybrukowaną kamieniami ziemię ulicy..."


Na grobach posadzono krzaki barwinka. Dzisiaj jak spojrzysz barwinek opanował górkę, jak wzrokiem sięgnąć na całym obszarze pnie się barwinek.

Gdy wybuchła wojna to setki Niemców rozpoczęły służbę w Wehrmachcie. W fabrykach, na polach, w gospodarstwach trzeba ich było zastąpić. I tak w szybkim czasie zaczęli przybywać tu między innymi na Pomorze, jeńcy wojenni, ludzie zatrzymani podczas łapanek. Do Piaseczna trafił przymusowy robotnik, był Polakiem. Młody mężczyzna wykonywał pracę u gospodarza, którego zabudowania znajdowały się blisko nieistniejącego pałacu. Prawdopodobnie pochodził z Warszawy. Jak był traktowany, czy był tam sam, czy oprócz niego pracowali w tym gospodarstwie inni robotnicy, nie odpowiem. Z całą pewnością w Piasecznie przebywali inni robotnicy. Jednym z nich był Polak, nazywał się Zabłocki. Ale wróćmy do robotnika, o którym wspomniałem – Warszawiaku. Nawiązał intymny kontakt z Niemką. W wielkiej tajemnicy spotykali się pod osłoną nocy w pewnym oddaleniu od wioski. Jesienią dni robią się coraz krótsze, polne ścieżki w kierunku lasu ciemne. Trudno rozpoznać kto oddala się po ciemku. On się oddalali i spotykali w umówionym miejscu. Stało się, Niemka była w ciąży. Kto doniósł do pobliskiego Gestapo w Chojnie nie wiadomo. Nadgorliwy sąsiad, niechętna koleżanka, czy wysłany anonim, nie wiadomo. Przyjechało kilku z Gestapo, rozpoczęły się uciążliwe przesłuchania. Dziewczyna nie wytrzymała, wydała chłopaka. Zmaltretowany mężczyzna przyznał się, że utrzymywał potajemne stosunki. Ludzie starsi po wojnie opowiadali, że mężczyźnie związano stopy, po czym silnie je przywiązano do łańcucha. Para koni ciągnęła chłopaka po bruku. Zmarł a krew długo jeszcze wsiąkała w wybrukowaną kamieniami ziemię ulicy. Na miejsce egzekucji przybyli robotnicy z pobliskich wiosek, aby przekonać się co ich czeka w przypadku nawiązania bliskich relacji z przedstawicielami „rasy wyższej”. Pewien starszy mężczyzna mówił, zapamiętałem – „Nie daj boże zadać było się z Niemką”. Jaki był dalszy los kobiety w ciąży, nie wiem. Zadała się z Polakiem, spodziewała się jego dziecka. Wioskowa społeczność jest specyficzna. Z całą pewnością mocno odczuła swoje położenie na własnej skórze. Rano znaleziono dziewczynę martwą. Po wojnie mówiono że popełniła samobójstwo przecinając sobie żyły, inni, że zjadła trujące rośliny. To zdarzenie miało miejsce gdzieś w środku wojny.

Nie pochowali mężczyzny godnie na cmentarzu a jak zwierzę w lesie na pagórku, my tutaj w Piasecznie mówimy „w lasku” w pobliżu brukowanej dębowej drogi do Rosnowa. Miejsce gdzie spoczął, na szczycie pagórka, obłożono cegłówkami. Kobieta została pochowana obok.

Koniec wojny, początek 1945 roku. W Piasecznie rozlokowali się w kilku miejscach radzieccy żołnierze. Pamiątką z tego okresu jest osiem dziur po kulach w dzwonie kościelnym. Snajper prawdopodobnie ulokował się na górce, gdzie znajdowały się dwa groby i skierował serię w kierunku wieży kościelnej. Wykonywał „zakład”, próbował w ten sposób swoje umiejętności, czy po prostu wstawiony był alkoholem, tego nie wiadomo. Kilka razy osobiście odnalazłem ślady pocisków w dzwonie.  Przed ostatecznym opuszczeniem wioski podpalili pałac i plebanię. W stodole znajdującej się w wiosce żołnierze sowieccy seryjnie smołowali łodzie, którymi w Siekierkach, Gozdowicach przeprawiano się na drugą stronę Odry. Prawdopodobnie do dzisiaj przetrwały w stodole namalowane smołą imiona żołnierskie i daty wojenne. Wiele razy widziałem upamiętnione smołą na ścianach pamiątki na własne oczy, chodziliśmy się tam bawić. Po wojnie  wśród mieszkańców naszej wioski długo trwała pamięć o smołowaniu łodzi.



Drewniana stodoła w gospodarstwie pana Wysockiego w Piasecznie. Tutaj na początku 1945 roku radzieccy żołnierze budowali drewniane łodzie, które posłużyły do przeprawy na drugą stronę Odry. Przetrwały do dzisiaj napisy, cyfry upamiętnione przez budowniczych drewnianych łodzi.

Pan Władysław z małżonką, 2019 rok. 

Pamiętam jak byłem „łepkiem”, miałem wówczas osiem może dziewięć lat, była jesień, po godzinie 16 tradycyjna szarówka. Blisko górki zrobił się szum. Przyjechali Niemcy z sąsiedniego NRD, ekshumowali zwłoki dziewczyny. To wszystko musiało odbywać się za zgodą ówczesnej władzy. My tędy przez ogrody, na skróty, pokonaliśmy drogę około 300 metrów. Dotarliśmy do drogi dębowej. Aleja była obstąpiona przyglądającymi się. Zapamiętałem starszą Niemkę, lamentowała, krzyczała. To była najprawdopodobniej matka dziewczyny. Ustawiłem się na górce. W tamtych latach górka nie była porośnięta krzakami. Widziałem jak znosili z górki na noszach trumnę. To były dwa drążki i zamocowana do nich plandeka. Na dole z brzegu dębowej alej stała ciężarówka z zapalonymi silne przednimi światłami. Gdy byłem młodszy to chodziłem tam na grzyby. Na wzniesieniu były ułożone cegły na ukos, stały dwa krzyże. Przyroda zrobiła swoje. Czy chłopaka po wojnie ktoś poszukiwał? Wydaje mi się, że nie. Powiem tak, ja nigdy o tym nie słyszałem. W latach 60 tych, może jeszcze na początku lat 70 tych przed Świętem Zmarłych przychodzili uczniowie ze szkoły w Piasecznie, opiekowali się grobami, zapalano świeczki. Na grobach posadzono krzaki barwinka. Dzisiaj jak spojrzysz barwinek opanował górkę, jak wzrokiem sięgnąć na całym obszarze pnie się barwinek. Tyle wiem na ten temat 

Gdy pan Władysław zakończył swoją opowieść, przez dłuższą chwilę zapanowała cisza w pokoju, po czym pan Władysław powiedział – Mam jedno życzenie. Teren gdzie został pochowany zamordowany Polak, robotnik przymusowy leży na obszarze uroczyska – rezerwatu Nadleśnictwa. Chciałbym aby w miejscu gdzie został mężczyzna pochowany ustawiono krzyż a w pobliżu na tablicy pamiątkowej napisano kilka zdań o tym co się wówczas wydarzyło. Aby upamiętnić to tragiczne wydarzenie sprzed laty...


Karta ewakuacyjna mojego taty przetrwała do dzisiaj.

Prześlij komentarz

Nowsza Starsza