Urodziłem się 28 XII 1936. Jestem osiemnaście lat młodszy od czasu narodzin II RP. Moja rodzinna wioska Haczów zlokalizowana po dwóch brzegach Wisłoka, znajduje się w gminie Haczów, na pograniczu dwóch powiatów: brzozowskiego i krośnieńskiego. Wioska to mało powiedziane, to była duża wieś, rozległa, o szerokości 4 a długości 7 kilometrów. Tak to szacowano, tak to jest na Podkarpaciu.
"Obrazki z wczesnego dzieciństwa. Relację Edwarda Rymara spisał Andrzej Krywalewicz"
W tamtych latach przedwojennych byliśmy w powiecie brzozowskim, teraz pewnie też tak jest. Wieś w XIV w. w czasach Kazimierza Wielkiego została zasiedlona przez kolonistów niemieckich. Ślady niemieckiego pochodzenia, tam manifestują się do dziś. Nazwiska chociażby. Żyli obok przedstawiciele różnych narodowości. Moja matka Maria nazywała się Węgrzyn, pewnie przodkowie pochodzili z Węgier. Czarna była jak smoła, tata zaś nordycki blondyn. Mój ojciec Karol, walczył w I i II wojnie bolszewickiej. Był PSL-owcem, witosowcem, konspiratorem w latach II wojny w ramach Batalionów Chłopskich.
Przeżyłem sanację, okupację, komunizację i całą demokrację
Tata Karol, mama Maria. Urodziłem się 28 XII 1936. Moja rodzina pochodziła z pogranicza Haczowa, wsi ongiś królewskiej – czyli królewszczyzny – z sąsiednim Trześniowem. W Trześniowie zachowała się unikatowa na ziemiach polskich wiejska księga ławnicza wsi, prowadzona od 1419 do 1609 r. W XX w została wydana przez Helenę Polaczkównę.
W niej pojawiają się od XV wieku i Rymarowie z powodu spraw sądowych sąsiedzkich z Trześniowanami, w tym jako świadkowie zeznający przed sądem ławniczym. W końcu XVIII w Rymar z pogranicza wżenił się do Trześniowa, tez na pograniczu. Przez dwie-trzy generacje żyło tam kilku przedstawicieli mojej rodziny. Na pamiątkę do dziś przetrwała tam wiejska droga polna „Rymarówka” – bo prowadziła głównie na pola Rymarów. Pod koniec XIX wieku pojawiają się trzej synowie mojego dziadka – Władysław, Karol – mój ojciec i Jan, była jeszcze córka Czesława. Władysław wżenił się do tej rodziny Rymarów na pograniczu z Trześniowem, czyli „powrócił do korzeni”. Jan i Czesława pozostali na ojcowiźnie i tam żyją do dziś ich rodziny. Karol też został Haczowiakiem poślubił córkę tamtejszego organisty, w tym sławetnym zabytkowym kościółku w Haczowie.
Kościół w Haczowie. Największy drewniany kościół gotycki w Europie jednocześnie najstarszy kościół drewniany w Polsce. |
Wnętrze drewnianego kościoła w Haczowie. Wnętrze zdobi polichromia figuralna z roku 1494, odkryta w 1956 podczas prac konserwatorskich |
Z mojej wioski pochodził Jan Stapiński – założyciel PSL w końcu XIX wieku i zasłużony działacz radykalnego ruchu ludowego. Będąc dzieckiem bywałem w jego domu. Wtedy on już nie żył, ale w domu mieszkał brat Jana – Stanisław. Moja matka chrzestna była z rodziną Stapińskiego spowinowacona. Chodziło się z mamusią do matki chrzestnej na urodziny, imieniny i takim sposobem bywałem w domu tego zasłużonego działacza PSL.
Przed maturą. Rok 1954 |
„Tu spocywo małe dziecko niekscone. Umarło, bo matce mlika w pirsiach nie stało”
Większość domów w wiosce to chaty drewniane dwurodzinne. Chaty biednych zagrodników. W takim właśnie domu z jednej strony mieszkała rodzina Stapińskich, a z drugiej rodzina mojej matki chrzestnej. Dlaczego o tym wspominam? Mój tata wżenił się właśnie również do takiej rodziny zagrodniczej. Zagrodnicy haczowscy mieszkali zazwyczaj nad Wisłokiem, Nie poznałem dziadków, ani ze strony mamusi, ani taty. Byłem najmłodszym synem w rodzinie. Moi bracia w kolejności to: Mietek, Staszek i ja – najmłodszy. Był jeszcze Józiu, który zmarł w czasie okupacji hitlerowskiej jako niemowlak, niedożywiony, chorowity. Przypomina mi to dygresyjnie opowieść Kazimierza Przerwy-Tetmajera, o góralskim nagrobku przydrożnym, Dziecko tam, a nie na cmentarzu zostało pochowane. Na tym nagrobku obok imienia i nazwiska napisano góralską gwarą:
„Tu spocywo małe dziecko niekscone. Umarło, bo matce mlika w pirsiach nie stało”.
To tak parafrazując można by odnieść pewnie trochę do mojej rodziny, że w czas okupacji była taka bieda, z której to przyczyny Józiu nie utrzymał się przy życiu. Ale Mama miała co robić z tymi, którzy przeżyli i wyrastali. To ciągła praca w domu, na polu i w ogródku. Niczym szczególnym się poza tym moja mama nie wyróżniła, była bardzo pracowita, jak każda Haczowianka. Przechowywała też elementy stroju haczowskiego w który się ubierała w ważne dni świąteczne czy odpustowe. Takie wiejskie życie.
Co zapamiętałem z 1939 ?
Ojciec został zmobilizowany we wrześniu 1939 r. Służył w Armii Karpaty. Zanim prochu powąchał wkroczyli sowieci, ogarnęli i wojsko internowali w głąb Ukrainy. Dowędrowali do Charkowa. Ojciec był kapralem i kucharzem pułkowym Kiedyś gdy wydawał zupę podszedł i pewien porucznik, który zagadnął: „Wy powrócicie, my już nie”. On widocznie się domyślał, jaki los spotka oficerów. Porucznik poprosił, aby ojciec odwiedził jego żonę kolo Przemyśla. Dopiero po latach dowiedzieliśmy się, co się stało z oficerami, o zbrodniach dokonanych w Katyniu, Bykowni, Miednoje... A wtedy, jesienią 1939 r., po zwolnieniu przedzierał do domu. Tata opowiadał, jak starał się obietnicę dana porucznikowi spełnić. Na Sanie wtedy jeszcze istniała sojusznicza granica pomiędzy ZSRR i Niemcami. Kiedy przedzierał się przez San, został ostrzelany przez Rosjan i Niemców. Nie musiał pływać po Sanie, bo tam rzeka jest płytka. Udało mu się granicę sforsować i dotrzeć do żony porucznika. Wrócił do domu, ale do czasu powrotu taty do domu, taki z tamtego czasu obrazek mi się utrwalił. Moi starsi bracia wystrugali mi taki drewniany karabin. Ja wzdłuż domu maszerowałem, na ramieniu karabinek i udawałem tatusia na wojnie. To taki najstarszy obrazek, jaki zapamiętałem z czasów wojny. Taty nie ma, tata na wojnie.
Świadectwo ukończenia I klasy w 1944 roku |
Do I klasy chodziłem jeszcze w okupacyjnej szkole czyli jeszcze w ramach Generalnej Guberni. Szacowny, przedwojenny nauczyciel – pan Toczek był naszym opiekunem. Świadectwo dwujęzyczne polsko-niemieckie z I klasy robione w czerwcu 1944 zachowałem do dziś.
Kiedyś jako szkrab topiłem się w Wisłoku pozbawiony kontroli przez kąpiących się w nim braci i ich kolegów. Lęk przed dużą wodą towarzyszy mi do dziś. Pamiętam też rzekę jak już w trakcie powodzi prawie zabierała naszą stodołę, czyli integralną część domostwa. Latem, w lipcu i sierpniu 1944 r., Haczów nabrał przyfrontowego charakteru. Rosjanie do wsi wkroczyli, potem wprawdzie Niemcy ich wyparli, ale na krótko. Sowieci następnie wiele tygodni zalegli na kwaterach. Front się ustabilizował. Armia nabierała oddechu, podciągała tyły. Dla nas wojna się skończyła. Kiedy, jak wspomniałem, żołnierze radzieccy nabierali sił. w naszym skromnym domu (izba z kuchnią, komora, sień, stajnia, stodoła), zamieszkał wojskowy krawiec na kwaterze. Zapamiętałem tego człowieka. W tym czasie zamieszkiwała w naszym domu na dodatek dalsza krewniaczka z wioski Równe koło Dukli w powiecie krośnieńskim. Tam bieda jeszcze bardziej „piszczała”. Jedna z córek kuzynki mojej mamy, trafiła do Marysi, czyli mojej mamy „na przechowanie” . Ta osiemnastolatka uchodziła za córkę. Ten krawiec jako domownik jednak po czasie się zorientował, że to nie jest „docz” gospodarzy , że to nie jej dom. Zasiadał z nami jako domownik do posiłków. Pamiętam ten dzień i jesienną noc poprzedzającą wyruszenie sołdatów na front do dalszej operacji zbrojnej. Zwykle poprawnie się zachowujący, zresztą ojciec dzieciom, poprzedniego dnia popił i dawaj, „poobcować” sobie z nią chciał, bo jemu się to należało – powiadał. „To nie jest wasza „docz!” – krzyczał. Jak rodzice i bracia przez całą noc ją chronili, ukrywali, bronili!. Mogło dojść do jakiejś tragedii. Krawiec był uzbrojony wymachiwał bronią, awanturował się. Przede wszystkim tata bronił dziewczyny. Nad ranem nastąpiła interwencja dowódcy. Podpity został wyprowadzony z izby. Takie smutne, złe instynkty uruchamia wojna i prawdziwy człowiek wychodzi ze swej skóry.
I komunia. Stoję pierwszy na prawo od siedzącego dyrektorem szkoły (z kapeluszem) |
Pyta Pan o dalsze obrazki z dzieciństwa?
Jest ich oczywiście coraz więcej w miarę upływu lat. Z okresu wojennego, okupacyjnego zapamiętałem pewien wczesny poranek. Obudziły nas straszne jęki człowieka umierającego, strasznie cierpiącego. Rozbudził nas wszystkich. Na przyzbie takiej chaty wiejskiej jak nasza jest ławeczka drewniana, aby w dobrą, słoneczną pogodę sobie przysiąść. Na tej ławeczce położył się tropiony, postrzelony partyzant. Był tropiony przez Niemców, mieliśmy świadomość, że lada chwila mogą się tutaj pojawić. Byłem gdzieś z matką tam schowany, nie miałem prawa z racji mojego wieku uczestniczyć w akcji pomocy rannemu. Ojciec z braćmi nim się zajęli. Szczegółów w tej chwili już nie pamiętam, w jaki sposób udzielono pomocy i kim był uciekinier? Dziś nie wiem czy on umierał, czy poszukiwał pomocy. To taki kolejny obrazek z dzieciństwa.
Wspomniałem polityczne zaangażowanie Ojca od przedwojnia w ramach PSL. W jesieni 1945 r. jako członek powiatowego komitetu PSL i prezes gminnego był w delegacji Podkarpacia odwiedzających Wincentego Witosa w szpitalu krakowskim tuż przed jego śmiercią. Polityka była ciągle w domu obecna. Potem był burzliwy okres PSL-u wicepremiera RJN Stanisława Mikołajczyka. Po sfałszowanych wyborach i ucieczce Mikołajczyka w 1947 r. ojciec został aresztowany i zatrzymywany kilka tygodni przez UB w Brzozowie. Dlatego nigdy nie zapomnę wykopków ziemniaków tamtej jesieni. Bracia byli już zajęci jakąś praca zarobkową czy obowiązkiem szkolnym, ziemniaki kopałem ja z pochlipującą Matką. - Tata po wojennym doświadczeniu w kuchni, doskonale i potem gotował w domu. Mama rej wodziła wprawdzie i u nas w kuchni, a tata pilnował ognia, ale nikt nie mógł mu dorównać przy robieniu zupy wojskowej. Miał też smykałkę do masarnictwa. Trudno wyżywić rodzinę na takim marnym gospodarstwie (1.39 ha). Dorabiał w miejscowej gminnej spółdzielni. Był wagowym na spędach zwierząt rzeźnych. Brał też udział w sąsiedzkim biciu i oporządzaniu zwierząt w domu, dzięki czemu mięso w naszym domu było często.
Wspomnień Pana Edwarda Rymara wysłuchał autor publikacji Andrzej Krywalewicz w kwietniu 2018 roku.
Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszego artykułu nie może być powielana ani rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny), włącznie z fotokopiowaniem oraz kopiowaniem przy użyciu wszelkich systemów bez pisemnej zgody autora.