Spotkania i rozmowy z osobami, które pamiętają lata wojny, zainspirowały Andrzeja Szelążka do gromadzenia i opisywania wspomnień. Przez okres trzech latach uczestniczył w rozmowach, przelewał na papier utrwalone wspomnienia. Wkrótce zostanie opublikowana książka pod tytułem „Dzieci Wojny. Historie Prawdziwe. Ocalić od Zapomnienia”.
W książce znajdzie się 30 opowieści świadków lat wojny. Wśród opowieści znajdzie się kilka wspomnień, których wysłuchał i przelał na papier Andrzej Krywalewicz.
W książce znajdzie się 30 opowieści świadków lat wojny. Wśród opowieści znajdzie się kilka wspomnień, których wysłuchał i przelał na papier Andrzej Krywalewicz.
Pragniemy Państwu zaprezentować kilka fragmentów wspomnień, które wkrótce zostaną opublikowane w książce. Prezentujemy Państwu wspomnienia pana Józefa Jankowskiego. Pan Józef jako leśniczy prowadził przez długie lata swojej pracy zawodowej rozległe i trudne Leśnictwo Siekierki oraz jednocześnie gospodarstwo szkółkarskie.
Kilkanaście lat po zakończeniu II Wojny Światowej w środowisku osób, które urodziły się i przeżyły koszmar wojenny zrodził się pomysł kroniki - dogłębnego opracowania wydarzeń z tamtych lat oraz konkursu literackiego. Pomysł został życzliwie przyjęty w wielu ośrodkach twórczych w kraju. Rozpisany został międzynarodowy konkurs prac literackich – wspomnień osób, dla których okres dzieciństwa i młodości przypadł w czasie wojny. Do dnia 24 czerwca 1972 roku zostało nadesłanych ponad 3500 stron maszynopisu, ponad 160 zgromadzonych wspomnień. Jury komisji przewodniczyła pisarka Ewa Szelburg Zarembina. Wydawnictwo Książka i Wiedza opublikowało ponad 70 prac. Wspomnienia stanowią cenny dokument z okresu II wojny.
Konkurs stał się inspiracją do powołania Stowarzyszenia Dzieci Wojny w Polsce. Gdy udało się zgromadzić niezbędne do funkcjonowania stowarzyszenia fundusze przystąpiono do wydawania kwartalnika. W tym czasie, w latach 70 pamięć o wojnie była bardzo żywa w świadomości społecznej, bardzo wielu świadków wydarzeń dzieliło się wspomnieniami. W kwietniu 1979 roku w Warszawie odbyła się międzynarodowa sesja naukowa „Dzieci i młodzież w latach II wojny światowej”. Z inicjatywy Stowarzyszenia podejmowano różne działania dla upamiętnienia przywoływanych zdarzeń. W różnych miejscach w Polsce powstały symboliczne tablice i pomniki odwołujące się do osób i zdarzeń z czasów wojny.
Wśród wielu stowarzyszeń i związków Dzieci Wojny w Polsce w naszym regionie bardzo zaangażowani są członkowie Zarządu Krajowego Związku Dzieci Wojny którzy pochodzą z ziemi gorzowskiej, myśliborskiej.
Książka Andrzeja Szelążka „Dzieci Wojny. Historie Prawdziwe. Ocalić od Zapomnienia”
Wieloletni Leśnik z Brwic Andrzej Szelążek w 2016 roku rozpoczął pracę na stanowisku Nadleśniczego w Nadleśnictwie Myślibórz. Tak wspomina pierwsze spotkanie z osobami oddziału myśliborskiego Związku Dzieci Wojny:
...Już po kilku dniach od podjęcia pracy zostałem zaproszony na spotkanie z Regionalnym Zarządem organizacji Dzieci Wojny. Idąc na nie, zastanawiałem się czego może ono dotyczyć, jakie sprawy będą omawiane, kogo tam spotkam. Po zapoznaniu się z osobami biorącymi udział w spotkaniu oraz po pierwszych rozmowach, mogłem stwierdzić, że są to osoby, które przede wszystkim mają ogromny zapał do pozytywnych działań na rzecz swojego środowiska, ale również chcące rozpropagować swoją działalność w Stowarzyszeniach Dzieci Wojny na cały kraj. Do dziś słyszę słowa wypowiadane przez Prezesa Zespołu Koordynacyjnego Związków i Stowarzyszeń Dzieci Wojny Augustyna Wiernickiego, który mówił o krzywdach i cierpieniach wyrządzonych dzieciom podczas II wojny światowej, o bolesnych wspomnieniach wielu żyjących świadków tamtych wojennych i powojennych dni...
Pragniemy Państwu zaprezentować kilka fragmentów wspomnień, które wkrótce zostaną opublikowane w książce. Prezentujemy Państwu wspomnienia pana Józefa Jankowskiego. Pan Józef jako leśniczy prowadził przez długie lata swojej pracy zawodowej rozległe i trudne Leśnictwo Siekierki oraz jednocześnie gospodarstwo szkółkarskie.
Urodziłem się 23 marca 1933 roku w Nowogródku, obecnie teren Litwy. Mój ojciec Józef także był leśniczym. Gdy sięgam pamięcią dziecka do tamtych czasów, to pamięć podpowiada mi, że żyło się nam wspaniale do momentu wywózki na Syberię. Ojciec brał udział w I wojnie światowej, później był związany z wojskami Piłsudskiego. W naszej małej społeczności mówiono na ojca, że jest małym bohaterem Piłsudczyków. Jako leśniczy w Leśnictwie Klim cieszył się dużym szacunkiem miejscowej ludności, a także miał uznanie wśród przedwojennych władz Nowogródka. Miał bardzo dobre relacje z swoim bratem a moim stryjem Janem.
Na sąsiednim leśnictwie Klim II leśniczym był pan Sosnowski. Był inżynierem leśnikiem, który kończył szkołę w Pradze. Wspaniały człowiek, który był zaprzyjaźniony z tatą i całą naszą rodziną.
Miałem siedem lat, gdy w lutym 1940 roku w nocy o godzinie pierwszej zostały podstawione pod nasz dom sanie, a do domu weszli enkawudziści i kazali nam się szykować do wyjazdu. Przeszukali dom. Zapamiętałem powywracane meble, wyciągnięte szuflady. Znaleźli krótką broń ojca oraz dokumenty i odznaczenia taty z okresu, gdy był związany z wojskiem Piłsudskiego. Tata został dotkliwie pobity. W mej pamięci z tamtej nocy pozostał obraz ojca zakrwawionego i pobitego przez sowieckich żołdaków. Ci co robili przeszukanie nieźle się obłowili. Jeden z Rosjan pytał się ojca, czy zgadza się z dokumentami, które przywieźli z sobą ? Ojciec pobity i wystraszony obawą o rodzinę zgodził się i podpisał dokumenty. Z perspektywy czasu myślę, że ojciec wtedy wpadł jak przysłowiowa „śliwka w kompot”. Przecież mógł przewidzieć tą sytuację i wszystkie te dowody przedwojennej działalności ukryć. Stryj Jan miał możliwość uciec przed wywózką, ale w obawie przed konsekwencjami, które mogłyby dotknąć członków rodziny, został i wraz z nami wyruszył w nieznaną drogę.
Wieść o naszej wywózce szybko rozeszła się po okolicy. Załadowani na sanie z tym co udało nam się w krótkim czasie zabrać z domu ruszyliśmy do Nowogródka. Oprócz nas tej samej nocy wywiezionych zostało kilka innych rodzin, także rodzina leśniczego Sosnowskiego.
Pan Sosnowski oprócz tego, że był zdolnym leśnikiem i dobrym człowiekiem, miał talent do malowania i rysowania. Gdy dotarł na Syberię narysował obraz z nocy, w której wywożono nas z naszych domów w głąb Rosji. Do dziś zachowałem ten rysunek jako jedyną pamiątkę po tym wspaniałym człowieku. [rysunek nr 1].
Upamiętniona noc naszej wywózki na Syberię. W pobliżu Nowogródka leśniczówki Klim oraz Klim II. Leśniczym w pierwszej siedzibie leśnictwa był ojciec bohatera tej opowieści. Sąsiednią obszarem leśnym i leśniczówką zarządzał pan Sosnowski, autor rysunku.
Jadąc saniami do Nowogródka po drodze wychodzili ludzie i wypytywali się w których saniach jadą Jankowscy, chcieli się pożegnać. Przed Nowogródkiem ktoś przekazał mamie garnek z blinami.
W Nowogródku zaczął się załadunek na bydlęce wagony, według przygotowanej rozpiski po kilka rodzin do jednego wagonu. Pamiętam, jak ojciec brał nas na ręce i podsadzał mnie i moją starszą siostrę Reginę do wagonu. Cały drżał i popłakiwał, ponieważ spodziewał się najgorszego.
Zapakowali nas do wagonów jak śledzie, ktoś powiedział, jedziecie daleko, ale gdzie, nikt nie wiedział. Jadąc tą kupą złomu po drodze dołączano inne wagony do momentu, aż przekroczyliśmy dawną granicę Polski. Po kilku dniach jazdy ludzie zaczęli się organizować. Ojciec został wybrany jako starszy wagonu i przez to mógł od czasu do czasu zapytać się na postojach o jakieś informacje, bo Rosjanie powiedzieli, że będą rozmawiać tylko z jednym przedstawicielem wagonu. Wagon był cały oszroniony, choć była w nim metalowa koza z rurą wyprowadzoną na zewnątrz. W wewnątrz po krótkim czasie panował smród, w jednym miejscu został wycięty otwór, przez który ludzie załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne. Na postojach dawano nam berbeluchę, była to niby zupa z buraków i kapusty.
Jedziemy, jedziemy, jedziemy. Pomimo tej tragedii, po trzech tygodniach jazdy, ludzie zaczęli się pocieszać. Może nie będzie to najgorsze, może pozwolą nam żyć. W wagonie dzieląc się tą samą dolą, ludzie się jednoczyli. Z wydychanej pary panujące zimno powodowało oszronienie całego wagonu. Wagon był zabity. Nic nie było widać z zewnątrz. Po pewnym czasie, ktoś ze starszych wykręcił jakiś mały element i przez małą szparkę mogliśmy obserwować, co się dzieje po za wagonem. Starsi, bardziej wykształceni, domyślali się, że prawdopodobnie jedziemy na Syberię. Zwłaszcza, gdy po jakimś czasie dojechaliśmy do Gór Ural. Koła pociągu zaczynały się ślizgać. Czekaliśmy na drugą lokomotywę, która przepychała skład przez większe nachylenia. Na granicy Europy i Azji dość często się zdarzało, że musieliśmy czekać, aż ściągną drugą lokomotywę i przepchają tą kupę złomu dalej, przez te trudne do przejechania miejsca. Jadąc w tych wagonach, musieliśmy żyć lub wyjść, ale po to by umrzeć. Nikt nie pytał się strażników, gdzie i po co jedziemy. Bo i tak by nie usłyszał odpowiedzi. Mnie jako dziecko, przerażała broń, jaką nosili przy sobie strażnicy. Mówiłem, tato, przecież ta broń może wystrzelić. Czemu oni kierują tą broń w naszą stronę ? Tata uspokajał mnie, synku oni nie będą do nas strzelać. Po niespełna trzech miesiącach jazdy dojechaliśmy do Irkuckiej Obłasti, Tajszewski Rejon. Umieszczeni zostaliśmy w obozie, ośrodku Udacznaja Górna. W trakcie sześciu lat kilkakrotnie zmienialiśmy miejsce swojego pobytu do Udacznej Dolnej, Taporok I, Taporok II.
Baraki, po kilka rodzin, jedna rodzina do jednego pomieszczenia. W mieszkaniu baraku jest piecyk, tak zwana koza. Rodzice pracują w tartaku, przynoszą zrzyny. Można było gotować wodę, umyć się i pozbyć tego smrodu, którym przesiąkliśmy w trakcie podróży.
Ludzie się organizują, przynoszą deski i klocki z których robią łóżka. Przegrody między pomieszczeniami poszczególnych rodzin zostały wykonane z surowych desek. Z czasem rodzice przynoszą trociny i pomiędzy dwiema ściankami desek wsypują trociny. W ten sposób bardziej uszczelniają ścianki a raczej atrapy ścian, z surowych nieheblowanych desek.
Jak już są zrzyny, jak już jest kasza, jak są produkty do ugotowania berbeluchy, to już jest dobrze. Ludzie zaczynają się przyzwyczajać do nowych warunków życia. Lecz panuje przekonanie, że przyjdzie nam tu umierać. Znikąd nie można było liczyć na pomoc. Nie było wizji na powrót do rodzinnych stron.
Minął rok jak oswoiliśmy się z sytuacją i przystosowaliśmy się do istniejących warunków. Ja jako dziecko, zacząłem przyjmować tą sytuację jako normalność. Tata przynosił z tartaku kawałki desek, takie do pół metra długości. Moim zadaniem było szykowanie z nich cienkich kawałków. Po przesuszeniu służyły jako łuczywa, którymi paliliśmy w piecyku pojedynczo, aby podtrzymać ogień.
Oprócz pracy w tartaku, ludzie chodzili pracować przy wycince drzew w Tajdze. Wracali zmęczeni do osady. Nikt nie martwił się, że ktoś może zachorować. Przetrwali ci najbardziej zahartowani i uodpornieni na choroby. Ja szukałem, jako dziecko roboty, aby pomóc rodzicom. Ojciec w pewnym okresie załatwił mi pracę w tartaku. Wynosiłem trociny spod traka w wiklinowym koszu. Dało mi to możliwość zjedzenia dodatkowego posiłku. Tępo pracy było duże, dźwigałem kosze wiklinowe, aż nabawiłem się przepukliny pachwinowej. Wiosna na Syberii przychodziła dopiero w maju. Po drugiej wiośnie naszego pobytu na Syberii w ludziach kiełkowała myśl, że znikąd dla nas nie ma ratunku i że przyjdzie nam zostać na zawsze. Każdy z dorosłych popłakiwał tak, żeby drugi nie widział. Po niespełna dwu letnim pobycie zaczęto organizować szkołę. Sowiecka władza przysłała do nas młodziutką nauczycielkę, która została także żoną dowódcy ośrodka. Od tego momentu także dla nas zaczęło się inne życie.
Ławek nie było, klocki, deski i wszystko co tylko było dostępne, służyło jako wyposażenie klasy. Po półrocznej nauce najbardziej zdolnych chłopców wybrano i w oddzielnej grupie uczono języka rosyjskiego, matematyki, fizyki. Ja byłem w tej grupie, wszystko musieliśmy zapamiętywać, bo nie było na czym pisać. Nauczycielka przyniosła gazetę ,,Prawdę ‘’. W domu wybrałem z metalowej kozy sadzę, rozrobiłem z wodą, mama znalazła mi piórko i w ten sposób zaczynałem pisać pierwsze słowa oczywiście po rosyjsku. Ze szkoły po takim pisaniu wychodziliśmy umorusani jak diabły. W klasie pojawiła się kreda i tablica, od czasu do czasu można było coś tam napisać.
Miałem 9 lat, ale byłem rosłym chłopcem, pani nauczycielka polubiła mnie, nawet dyskretnie przynosiła mi po kromeczce chleba. Po dwóch latach od momentu wywózki, ponownie spotkaliśmy się z rodziną Sosnowskich, mieszkali w innych barakach ale w tej samej koloni.Wtedy właśnie Pan Sosnowski narysował rysunek z nocy, kiedy zostaliśmy wywiezieni na Syberię i przekazał go memu ojcu. Zaczęły dochodzić do nas informacje, że formuje się polska armia pod dowództwem generała Andersa. W tych dniach okazało się, że po raz ostatni widziałem stryja Jana, któremu pozwolono pójść do nowo tworzonych wojsk polskich. Stryj bardzo szybko trafił do Anglii i służył jako lotnik w polskich dywizjonach.
Pewnego razu siostra Regina pobiegła do domu i przyniosła dużą miskę, nakładli jej ryżu. Wtedy po raz pierwszy mogłem najeść się do syta, pamiętam, że na ryżu było trochę tłuszczu. Potrawa wspaniale smakowała, nie jestem nawet w stanie tego opisać. Rodzice sami dużo nie jedli, ale cieszyli się, że najeść mogą się ich dzieci.
Powoli przyzwyczajamy się do wyjątkowej przyrody syberyjskiej, do roślin które tam występowały. Uczymy się je w odpowiedni sposób spożytkować. Przyzwyczajamy się do tych warunków, do tego stopnia, że są chwile, w których wydaje mi się, że jest mi dobrze. Wychodzimy do lasu, wracamy do domu, bo gdzie tam można było pójść.
Po czwartym roku pobytu, po którejś wizycie Wasilewskiej, zaczęto przebąkiwać, że może będziemy mogli wrócić do Polski. Przeniesiono nas do kołchozu Tataja. Ojciec z mamą przynosili w kieszeniach żytko, następnie gotowali, dla nas był to nowy przysmak.
Pod koniec roku 1945, pani w szkole przygotowywała akademie. Uczono nas wierszy, w których wychwalano Stalina. Na jednym z przedstawień ojciec zobaczył mnie jak występowałem z radziecką flagą i recytowałem wiersze wychwalające Stalina. W pewnej chwili gdy spojrzałem w kierunku taty, zobaczyłem jak zakrył twarz rękoma. To wyglądało, jak by się wstydził mego nieświadomego zachowania.
Gdy zbliżał się czas naszego wyjazdu, krążyło wokół nas wiele osób. Namawiały młodych chłopców do podpisania lojalek, dzięki którym moglibyśmy zostać obywatelami ZSRR. Zaczęto nas zastraszać, że w razie braku deklaracji różnie może być z nami i naszymi rodzinami. Ojciec przestrzegał mnie, nic nie podpisuj, pamiętaj, że ty zostaniesz a my pojedziemy do Polski. Oni zaczęli mnie kołować, dogadzać, obiecywać wiele. W kołchozie mówili gdzie wy pojedziecie, Polska to ruina tam nie ma do czego wracać. Pomimo tej propagandy w 1946 roku z Syberii wyjechaliśmy do Polski. Wracaliśmy trzy miesiące. Pamiętam jak po przekroczeniu granicy Polski, ogarnęło mnie uczucie dumy, że jestem Polakiem. Ojciec uzyskał informację, że na zachodzie są domy po Niemcach. Zdecydował, że wyjedziemy na zachód. Przyjechaliśmy do miejscowości Godków w pierwszy dzień Wielkanocy. Po drugiej stronie torów znajdowały się kopce ze zgniłymi kartofelkami. Okazało się, że wiele spośród ziemniaków jest przemarzniętych, ale nadawały się do jedzenia. Na drugi dzień tata poszedł szukać Nadleśnictwa. Dotarł aż do Łysogórek nad samą Odrą. Nadleśniczym był pan Dudziński, który przyjął ojca do pracy, na stanowisko leśniczego. Zaczęliśmy od początku nowy etap budowania naszej przyszłości na terenach polskiego państwa.