Pan Tadeusz Abramek przybył do Górnowa w IX 1945 roku. Urodził się 15 maja 1933 r., w Kiwercach, dawnym Powiecie Łuckim. Posiadałem czworo rodzeństwa: Zygmunt, Mietek, Jurek i Zosia, wspomina pan Tadeusz. Tata pracował w tartaku, mama zajmowała się gospodarstwem domowym, uprawiała przydomowy ogród. Pod koniec XIX stulecia wybudowano drogę kolejową łączącą Żytomierz i Kowiel oraz odnogę prowadzącą do Łucka. Miasto stało się węzłem kolejowym co przełożyło się na atmosferę życia w naszym mieście i regionie. Żyło nam się tutaj zgodnie, normalnie i spokojnie. Dogadywaliśmy się - wspomina pan Abramek. Gdy wybuchła wojna a zwłaszcza później, gdy wkroczyli tutaj Niemcy dużo się zmieniło. Okupanci obiecali Ukraińcom, że powstanie niezależne, wolne państwo Ukraina. Zawiązała się ukraińska policja, oni wykonywali polecenia Niemców. Gdy okazało się, że nie ma szans na powstanie niezależnego ukraińskiego państwa, oddziały policji uległy rozpadowi i powstawały masowo oddziały partyzanckie ukraińskie. W lasach porozrzucane były zwalczające się oddziały partyzantów Polaków, Ukraińców i Rosjan. Taka była wtedy rzeczywistość. Gdy przeszedł front do Kiwerc ewakuowało się wielu Polaków z okolicznych wiosek, kolonii. W mieście było bezpieczniej. Wioski były masowo palone, ludność mordowana.Zapamiętałem, taki epizod związany z wyludnianiem się w tym czasie wiosek zamieszkałych przez Polaków - wspomina pan Tadeusz. Kobieta z synem powróciła do swojego domu do małej wioski. Chciała chyba coś ważnego zabrać, może sprawdzić, czy dom, zabudowania przetrwały. Zdecydowała, że na noc pozostaną w swoim domu. Zostali w nocy bestialsko zamordowani.
Tata
W 1943 roku rozpoczął się odwrót wojsk niemieckich, pod naporem wojsk radzieckich. Gdy front przemieszczający się w kierunku Berlina dotarł do moich okolic, ojca zabrali do armii. Pojechał na wschód, gdzie formowało się zgrupowanie polskiej armii. Wtedy Niemcy cały czas jeszcze stali na granicy. Zaczęły powstawać Polskie Siły Zbrojne, jednak oddziałami dowodziła kadra radziecka. Tata służył w Samodzielnym Batalionie Budowy Mostów, był cieślą i dowódcą drużyny. Ten batalion był rzucany do budowy przepraw, mostów na rzekach. Szczęśliwie pokonał długą, wyczerpującą drogę do Berlina.
Pani Marianna Abramek |
Po zakończeniu wojny władza sowiecka wysiedlała ludność polską z tych terenów. Powszechnie opuszczano te ziemie. Wraz z mamą i rodzeństwem, obładowani tobołkami, udaliśmy się na dworzec w Kiwiercach. Jechaliśmy w nieznane długim składem pociągu, w wagonach bydlęcych. W wagonie, w którym przyszło nam jechać, przebywało ponad 30 osób, zwierzęta gospodarcze i pospiesznie spakowane rzeczy codziennego użytku, odzież, zapasy żywności. Nasz pociąg przepuszczał inne, "ważniejsze" składy, droga nasza trwała około dwóch tygodni. Wiele razy pociąg zatrzymywał się, zdarzało się, że oczekiwał na odjazd ponad dzień. To był koniec lipca lub sierpień 1945. Wówczas pośpiesznie przygotowywano paleniska, które pełniły funkcję kuchni. Dojechaliśmy do Gliwic. Zamieszkaliśmy w Opolu Zakrzów. Rodzice, przez cały okres, od kiedy tata przemieszczał się wraz ze swoim batalionem na zachód, utrzymywali korespondencję. Tata, w czasie kiedy dotarliśmy do Opola, przebywał na urlopie. Odnalazł nas. Stamtąd całą rodziną dotarliśmy pociągiem do Gryfina, który tutaj kończył swój bieg. Miasto było całe w gruzach. Ze wzgórza, na którym znajduje się dworzec kolejowy, widać było zniszczone miasto.
ZiS 5 używany przez Armię Radziecką w czasie II wojny światowej. |
Ja w tym czasie przebywałam już w Górnowie. Wspomina pani Marianna Abramek, żona pana Tadeusza.Urodziłam się 17 XII 1934. Pochodzę z wioski Słodków, położonej blisko miasta Turek. Gdy wybuchła wojna, zabrano mnie wraz z moją rodziną do Niemiec. "Całe rodziny jechały do Rzeszy" - mówi pani Marianna. Wagon opuściliśmy na stacji w mieście Bismark. Stamtąd dotarliśmy do znajdującego się w pobliżu miasta "majątku". Całą wojnę szczęśliwie przetrwaliśmy. Żyło się spokojnie. Mama pracowała w polu, tata doił krowy i opiekował się zwierzętami. Mieszkaliśmy w jednym pokoju, korzystaliśmy ze wspólnej kuchni. Oprócz rodziców miałam siostrę i brata: Irena i Józef. Siostra Irena urodziła się pod koniec wojny. Zapamiętałam, że jak kończyła się wojna, dotarł do wioski Amerykanin. Namawiał aby opuszczać te tereny i ewakuować się do pobliskiej strefy amerykańskiej, ponieważ tutaj będą stacjonować Rosjanie. Przestrzegał miejscowych przed nieobliczalnymi zachowaniami żołnierzy sowieckich. Gdy wkroczyli Rosjanie, to wioska była opuszczona. Ewakuujący się mieszkańcy często pozostawiali dobytek. Tata wziął z takiego opuszczonego gospodarstwa konia, zaprzągł do wozu. Udaliśmy się w drogę do Polski. Dotarliśmy do Odry. Na wysokości Widuchowej funkcjonował prom. Przeprawiliśmy się przez wielką rzekę, po czym pomału dotarliśmy do Lubanowa. Tutaj stacjonowała jednostka Wojska Polskiego. Oni stacjonowali w ceglanym dużym budynku przy drodze do Babinka. Pozostaliśmy w Lubanowie dwa miesiące. Pracowaliśmy w polu. Stamtąd dojechaliśmy przez Banie do Piaseczna. Tam domy były zasiedlone, wioska sprawiała wrażenie "takiej głośnej". Przez drogę przebiegającą przez Piaseczno przez cały czas ktoś się przemieszczał. Wąską drogą koło cmentarza dojechaliśmy do Górnowa. W domu, w którym zamieszkaliśmy, ukrywały się dwie kobiety - Niemki. Nie potrafię dziś wyjaśnić, dlaczego one nie opuściły wioski z innymi mieszkańcami. Na końcu wioski w kierunku Piaskowa stacjonował batalion radziecki. One się ukrywały przed Rosjanami. W domu, w którym zamieszkaliśmy, przebywały na strychu. Były uczynne, pomagały przy przygotowaniu posiłków oraz wykonywały inne prace w domu. Mówiły trochę po polsku. Nie wiem, czy w tamtym czasie w Górnowie przebywali jeszcze inni Niemcy.
Bombowiec z amerykańskimi znakami lotnictwa lądował awaryjnie w 1945 koło Górnowa
Z tym batalionem to jest związana pewna ciekawa, zapomniana historia, wspomina pan Tadeusz. Armia Radziecka w czasie II wojny otrzymywała pomoc w postaci żywności, samolotów bojowych i sprzętu opancerzonego. Taki właśnie bombowiec wylądował awaryjnie pomiędzy górkami pod Górnowem. To był koniec wojny. Załoga radziecka musiała przymusowo lądować, ponieważ samolot został mocno postrzelony. Świadkowie mówili, że w kilku miejscach były widoczne znaki amerykańskiego lotnictwa wojskowego. Wspomina pan Abramek. Tutaj gdzie kończy się wioska w kierunku do Piaskowa, stał budynek mieszkalny, a w nim , tak jak wspomniała żona, stacjonowało wojsko radzieckie. Oni podlegali najprawdopodobniej dowództwu jednostki lotniczej z Chojny. Tutaj zostali w 1945 wyznaczeni do prac przy zbiorze plonów. Byli odpowiedzialni za zbiór i transport do magazynu w Baniach. Stąd w wagonach kolejowych było przewożone na wschód. Gdy ten bombowiec wylądował, jeden z załogi, prawdopodobnie pilot, szedł ranny w kierunku wioski. Z opowieści naocznych świadków zapamiętałem, że wyglądał przerażająco. Szedł powoli, bez połowy twarzy. Oko zwisało żołnierzowi z oczodołu. Ci żołnierze, gdy zobaczyli "swojego" zdecydowali po jakimś czasie zastrzelić mocno rannego. najprawdopodobniej, aby się nie męczył. Gdzieś przez dwa, trzy lata po wojnie, w pobliżu zabudowań, w którym przebywali do 1946 Rosjanie stał głaz na którym było wyryta informacja i wygrawerowana gwiazda sowiecka. W dwa, trzy lata po wojnie żołnierze byli ekshumowani i pochowani w zbiorowej mogile koło starej remizy strażackiej w Baniach. W miejscu tym wybudowano symboliczny obelisk. Nie wiem co się stało z pozostałymi pilotami, czy ktoś z załogi przebywał w bombowcu. Po kamieniu z wygrawerowaną gwiazdą również śladu nie widać. Zapamiętałem, że gdy zamieszkałem w Górnowie we IX 1945, na polu w kierunku Piaskowa znajdował się jeszcze samolot, stał na polu. Widoczne były znaki amerykańskiego lotnictwa. Widocznie zabrakło czasu Sowietom aby odpowiednio oznaczyć samolot. Wyposażenie zostało wymontowane, skradzione. Między innymi wymontowano koła. Dwa, trzy lata po wojnie przystąpiono do ekshumacji anonimowych żołnierzy, pogrzebanych w okolicznych, rozproszonych miejscach. Później na placu przed starą remizą strażacką, zostali pochowani. W pobliżu tego miejsca stanął pomnik.
Pan Tadeusz w drodze do miejsca gdzie w 1945 lądował awaryjnie bombowiec |
Zostałem pierwszym listonoszem
Do szkoły uczęszczałem do Piaseczna. Codziennie pieszo brukowaną drogą szliśmy całą grupą. Żonę Mariannę poznałem w Górnowie. W 1953 wzięliśmy ślub. W 1954 rozpocząłem pracę w Urzędzie Pocztowym w Baniach. W pierwszych latach pracowałem jako listonosz. Naczelnikiem był wtedy pan Kukuła. Oprócz mnie był zatrudniony jeszcze jeden listonosz - Wiśniewski, później został naczelnikiem poczty. Początkowo rozwoziłem pocztę w Baniach. Później wziąłem nowy "rewir" - Dłużynę, Piaseczno, Górnowo i PGR Piaseczno. Dziennie dostarczałem około 150 "Głosów Szczecińskich" i inne gazety kolorowe. Prasę przewoziłem w worku. Oprócz prasy dostarczałem listy, małe paczki. Po terenie przemieszczałem się rowerem. Później otrzymałem możliwość zakupu motoru "SKL" na raty. Centrala telefoniczna znajdowała się na parterze budynku poczty, od strony ulicy. Po kilku latach zostałem wysłany na kurs specjalistyczny i podjąłem pracę jako monter linii telefonicznych. Pracę zakończyłem w roku 1992 i doczekałem emerytury.
W tym mniej więcej miejscu po prawej stronie stacjonował batalion radziecki, w pobliżu znajdowało się miejsce pochówku żołnierza. |
Szczęśliwie przeżyłem z małżonką długie lata. Nasi dwaj synowie Leszek i Bogdan są dziadkami. Doczekaliśmy się czworo wnuków i troje prawnuków. Ponad 70 lat tak szybko minęło, odkąd przybyłem tutaj z tatą. Moja pasją jest wędkowanie. W pobliżu Górnowa znajduje się piękne jezioro i kilka "oczek" wodnych. W okolicy dużo dobrych miejsc do wędkowania, uśmiecha się pan Tadeusz.
Wspomnień pana Tadeusza i Marianny Abramek wysłuchał w 2 czerwca 2017 autor publikacji.
Rysunki wykonał Marcin Yperyt Przydatek
zdjęcia wykonał autor
Autorem działu regionalno - historycznego w portalu chojna24.pl jest Andrzej Krywalewicz. Znasz ciekawe historie? Posiadasz ciekawe fotografie?
Zapraszamy do kontaktu: andrzejkrywalewicz@chojna24.pl lub tel. 793 069 999