w pamięci dobre, przyjacielskie relacje z sąsiadami, zamieszkującymi tą samą wioskę. Mąż pani Katarzyny był Ukraińcem.
Do rozstania w 1945 roku wspierał małżonkę, zachowywał się bardzo lojalnie. Wzajemne świadczenia przez Polaków i Ukraińców, dobro sąsiedzkich przysług, zapraszanie się na uroczystości rodzinne, przyjmowanie roli rodziców chrzestnych, poszanowanie świąt religijnych poprzez zaniechanie wykonywania w tym czasie prac polowych, stanowiły niezbite dowody wzajemnego szacunku. Kolejne lata zmieniły zupełnie nasze życie
i zamieniły je w piekło - wspomina pani Katarzyna. Dla zdecydowanej większości moich rodaków ludobójcze akty, skierowane przeciwko współmieszkańcom Polakom ze strony współmieszkańców Ukraińców były niespodziewane i niezrozumiałe.
Wspomnień pani Katarzyny Kuchar wysłuchali w dniu 10 listopada 2015 roku Andrzej Krywalewicz i Jarosław Płotkowski.
Urodziłam się w 1919 roku w miasteczku Uście Zielone, położonym na wschód od potężnej rzeki Dniestr . Nieduża miejscowość w okresie przynależności do II Rzeczpospolitej była siedzibą gminy wiejskiej. Terytorialnie przynależała do powiatu Buczacz w województwie Tarnopolskim. Gminę utworzono w ramach reformy w dniu 1 sierpnia 1934 r., na podstawie ustawy sceleniowej włączono w granice nowo utworzonej gminy wiejskiej w Uściu Zielonym następujące wioski: Baranów, Bobrowniki, Jarhorów, Krasiejów, Lackie, Łazarówka, Łuka, Międzygórze, Niskołyzy, Trościaniec, Uście Zielone, Zadarów.
Rzeka Dniestr oddalona jest od Uścia Zielonego o około 2 km, od mojej rodzinnej wioski Senków o około 5 km. Wraz z rodziną mieszkałam do 1945 roku w wiosce Senków. Dzisiaj moja rodzinna wioska nazywa się Sen'kiv. Tato mój umarł gdy miałam 5 tygodni. Byłam najmłodszym dzieckiem w rodzinie, pozostałe moje rodzeństwo to trzy siostry i trzej bracia. Żyliśmy skromnie, dzierżawiliśmy ziemię od księdza i miejscowego Żyda. Zamieszkiwaliśmy nieduży budynek mieszkalny, który podobnie jak zdecydowana większość zabudowy sąsiednich wiosek, wykonany był z gliny. Znikoma ilość terenów zalesionych na obszarze przedwojennego województwa tarnopolskiego zmuszała ludność miejscową do wykorzystywania materiałów miejscowych, najczęściej gliny, jako podstawowego budulca przy budowaniu domów jednorodzinnych i pomieszczeń gospodarczych. W mojej wiosce nie było szkoły, do kościoła katolickiego udawaliśmy się do Uścia Zielonego. Tam znajdowała się okazała świątynia katolicka.
Wspominająca przeszłość pani Katarzyna Kuchar
Zasadzka
Podczas II wojny światowej relacje pomiędzy Niemcami i Ukraińcami były dobre. Ukraińcy, przy przyzwoleniu władz niemieckich, obejmowali stanowiska do niedawna dla nich niedostępne na administratorów wiosek i gmin. Nacjonaliści ukraińscy byli umiejętnie sterowani przez Niemców przeciwko społeczności polskiej, co miało w zamierzeniach osłabić pozycje Polaków. Mój mąż był wobec mnie lojalny i rozmawiał ze mną o pojawiających się coraz częściej dowodach nienawiści wobec moich rodaków. Dowiadywałam się o planowanych działaniach, ćwiczeniach. Mówił: "ćwiczą się w posadach". Wspominał również o umówionym przez nacjonalistów sygnale trąbki do rozpoczynania akcji. Rozpoczął się czas przenikania nienawiści i podejmowanych początkowo sporadycznie, a z czasem, coraz częściej działań grup ukraińskich objawiających wyjątkową brutalność na Polakach. Coraz częściej przerażeni moi współrodacy ostrzegali się o rozprzestrzeniającej się fali terroru i morderstw. Organizowali w pośpiechu ewakuację do miejscowości, przez którą przebiegała droga kolejowa, aby wydostać się "z piekła". Moja kuzynka Zosia H. przyłączyła się do grupy zdesperowanych i w umówiony dzień wspólnie z innymi Polakami zaczęła oddalać się w kierunku miejscowości Mariampol. Kolumna wozów drewnianych z rodakami przemieszczała się w kierunku północno zachodnim. Ewakuujący podzielili się na kilka grup. Wśród idących i jadących w pierwszej grupie, w pewnej chwili, koło jednego z pojazdów uległo wyłamaniu.
Do zdarzenia doszło w lesie, przez który przebiegała polna droga. Nie wiadomo skąd naglę pojawili się nacjonaliści ukraińscy, którzy bez żadnych skrupułów nakazali Polakom pozostawienie dobytku i udanie się we wskazanym przez nich kierunku. W tym mniej więcej czasie Ukrainiec, który był dobrze postrzegany przez naszych, mężczyzna o nazwisku Władyka, udawał się wozem drewnianym konnym na targ do Uścia Zielonego, został nagle zatrzymany przez nacjonalistów - rodaków i otrzymał zadanie doprowadzenia zatrzymanych w ustalone miejsce. O zdarzeniu dowiedziałam się z relacji innych i postanowiłam udać się na targ w Uściu Zielonym aby odnaleźć dobrego znajomego, pana Władykę, przeświadczona, że dowiem się prawdy. Dowiedziałam się, że wszyscy Polacy, którzy przemieszczali się do stacji kolejowej w Stanisławowie w pierwszej grupie zostali zamordowani. Przerażająca wiadomość przygnębiła mnie na długo. Idący w oddalonej grupie szybko zorientowali się o zasadzce. Czołgając się dotarli do pola, ratowali się pomiędzy łanami zbóż, skuleni w bezpiecznej odległości. Szczęśliwie dostali się do Stanisławowa. W dużych miastach było bezpieczniej. Zbrodnie dokonywane z premedytacją i okrucieństwem na Polakach przyczyniły się do podjęcia natychmiastowej decyzji: "Uciec z najbliższymi z tego piekła".
Przedwojenny powiat Buczacki |
Uście Zielone - kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy wybudowany w 1718 r. oraz wbudowana w wysoki kamienny mur dzwonnica |
Relacje pomiędzy mieszkańcami były dobre do okresu II wojny światowej. W niedzielę "buty do rąk" i do kościoła Szliśmy polną drogą do Uścia Zielonego wspólnie z innymi rówieśnikami z naszej wioski. W relacjach z Ukraińcami nie odczuwało się różnic, złości, zupełnie nie przywiązywało się uwagi do pochodzenia. Święta obchodzone przez Polaków były wcześniej, Ukraińców później. Znaliśmy potrawy regionalne, ich smak, a okres świąt był sprzyjający do poczęstunku sąsiadów. Przejawami dobrych relacji z współmieszkańcami były zawierane polsko ukraińskie małżeństwa, wzajemne poszanowanie świąt religijnych poprzez zaniechanie wykonywania w tym czasie prac polowych. Mój mąż również był Ukraińcem. Kolejne lata zmieniły zupełnie nasze życie i zamieniły w piekło. Dla zdecydowanej większości moich rodaków ludobójcze akty skierowane przeciwko współmieszkańcom - Polakom ze strony współmieszkańców - Ukraińców były niespodziewane i niezrozumiałe.
Wspominająca przeszłość pani Katarzyna Kuchar
Zasadzka
Podczas II wojny światowej relacje pomiędzy Niemcami i Ukraińcami były dobre. Ukraińcy, przy przyzwoleniu władz niemieckich, obejmowali stanowiska do niedawna dla nich niedostępne na administratorów wiosek i gmin. Nacjonaliści ukraińscy byli umiejętnie sterowani przez Niemców przeciwko społeczności polskiej, co miało w zamierzeniach osłabić pozycje Polaków. Mój mąż był wobec mnie lojalny i rozmawiał ze mną o pojawiających się coraz częściej dowodach nienawiści wobec moich rodaków. Dowiadywałam się o planowanych działaniach, ćwiczeniach. Mówił: "ćwiczą się w posadach". Wspominał również o umówionym przez nacjonalistów sygnale trąbki do rozpoczynania akcji. Rozpoczął się czas przenikania nienawiści i podejmowanych początkowo sporadycznie, a z czasem, coraz częściej działań grup ukraińskich objawiających wyjątkową brutalność na Polakach. Coraz częściej przerażeni moi współrodacy ostrzegali się o rozprzestrzeniającej się fali terroru i morderstw. Organizowali w pośpiechu ewakuację do miejscowości, przez którą przebiegała droga kolejowa, aby wydostać się "z piekła". Moja kuzynka Zosia H. przyłączyła się do grupy zdesperowanych i w umówiony dzień wspólnie z innymi Polakami zaczęła oddalać się w kierunku miejscowości Mariampol. Kolumna wozów drewnianych z rodakami przemieszczała się w kierunku północno zachodnim. Ewakuujący podzielili się na kilka grup. Wśród idących i jadących w pierwszej grupie, w pewnej chwili, koło jednego z pojazdów uległo wyłamaniu.
Ucieczka
Po powrocie do domu opowiedziałam o zatrzymaniu rodaków w lesie, i o ich ucieczce do najbliższego dworca kolejowego, o bestialskim mordzie zbiorowym. Rozgoryczona oznajmiłam, że zrobię, wszystko aby z najbliższymi wyjechać stąd. Mąż mój, bardzo przeciwny mojej decyzji doradzał, abym z najbliższymi zamieszkała z jego siostrą lub bratem. Brat mój namawiał mnie, by wspólnie z nim udać się na targ, na którym Polacy uzgadniali ewakuację. Ze względu na męża wciąż pozostawałam tutaj. Dużo moich sąsiadów opuściło swoje domy, udawali się do Polski zachodniej. Mąż widząc, nasilającą się falę zbrodni, zgodził się na mój wyjazd. Wyrobiłam odpowiednie papiery dla siebie i moich najbliższych na podróż ze Stanisławowa.
Małżonek pozostał. W pośpiechu, pod osłoną ciemności w lutym i marcu 1945r. z rodzinnego Sękowa dotarliśmy drogą polną przez Uście Zielone do Mariampola. Odcinek drogi do Mariampola pokonaliśmy polną drogą wzdłuż silnie meandrującej na tym odcinku potężnej rzeki Dniestr. W dużej wiosce Mariampol pozostawaliśmy dwa - trzy dni, po czym wyruszyliśmy do Stanisławowa (dzisiejsza nazwa miasta Iwano frankiwsk). Zwarta grupa rodaków była eskortowana przez utworzony w II połowie 1944 r. przez miejscowych Polaków "istrebitielny batalion", podlegający bezpośrednio dowództwu radzieckiemu. Wspomniane bataliony powstały po 27 VII 1944 (zajęcie miasta przez władze radzieckie), służyły zapewnieniu bezpieczeństwa ludności polskiej przed atakującymi nacjonalistami ukraińskimi. W czasie wędrówki byliśmy kilkakrotnie, znienacka atakowani przez nacjonalistów ukraińskich. W Stanisławowie przebywaliśmy około trzy miesiące. Na przełomie czerwca i lipca 1945 r wyruszyłam z najbliższymi pociągiem złożonym z wagonów bydlęcych do Polski. Pociąg składał się z około 40 wagonów, w każdym wagonie znalazło miejsce 6-8 rodzin. Dotarliśmy na Górny Śląsk do Bytomia, gdzie na peronie dworca kolejowego wyznaczone osoby decydowały o dalszym losie repatriantów. Zdecydowano, że moi najbliżsi (również wiele rodzin bliskich sąsiadów) wyrusza w dalszą drogę pociągiem na północ. Dojechaliśmy szczęśliwie do Chojny.
W mieście przebywaliśmy kilka godzin. Miasto było zniszczone, w opuszczonych domach jednorodzinnych znajdowano zamordowanych żołnierzy oraz osoby cywilne. Nad ewakuacją oczekujących w rejonie zniszczonego dworca kolejowego w Chojnie przybyłych repatriantów ze wschodnich województw polskich czuwało kilka wyznaczonych osób, między innymi oficer o nazwisku Banach. Gdy przyszła kolej na wyjazd moich najbliższych, zapakowaliśmy skromny dobytek na jeden z trzech oczekujących drewnianych wozów. Na każdym wozie mieściło się około 15 osób i wyruszyliśmy w nieznane do upragnionego domu. Dotarliśmy do Trzcińska Zdroju, opuściliśmy wozy w pobliżu cmentarza. Zostaliśmy skierowani do dużego pomieszczenia gospodarczego, w którym szczęśliwie nocowaliśmy. Miasto nie było zniszczone, przebywało tu jeszcze wielu mieszkańców niemieckich.
Po powrocie do domu opowiedziałam o zatrzymaniu rodaków w lesie, i o ich ucieczce do najbliższego dworca kolejowego, o bestialskim mordzie zbiorowym. Rozgoryczona oznajmiłam, że zrobię, wszystko aby z najbliższymi wyjechać stąd. Mąż mój, bardzo przeciwny mojej decyzji doradzał, abym z najbliższymi zamieszkała z jego siostrą lub bratem. Brat mój namawiał mnie, by wspólnie z nim udać się na targ, na którym Polacy uzgadniali ewakuację. Ze względu na męża wciąż pozostawałam tutaj. Dużo moich sąsiadów opuściło swoje domy, udawali się do Polski zachodniej. Mąż widząc, nasilającą się falę zbrodni, zgodził się na mój wyjazd. Wyrobiłam odpowiednie papiery dla siebie i moich najbliższych na podróż ze Stanisławowa.
W mieście przebywaliśmy kilka godzin. Miasto było zniszczone, w opuszczonych domach jednorodzinnych znajdowano zamordowanych żołnierzy oraz osoby cywilne. Nad ewakuacją oczekujących w rejonie zniszczonego dworca kolejowego w Chojnie przybyłych repatriantów ze wschodnich województw polskich czuwało kilka wyznaczonych osób, między innymi oficer o nazwisku Banach. Gdy przyszła kolej na wyjazd moich najbliższych, zapakowaliśmy skromny dobytek na jeden z trzech oczekujących drewnianych wozów. Na każdym wozie mieściło się około 15 osób i wyruszyliśmy w nieznane do upragnionego domu. Dotarliśmy do Trzcińska Zdroju, opuściliśmy wozy w pobliżu cmentarza. Zostaliśmy skierowani do dużego pomieszczenia gospodarczego, w którym szczęśliwie nocowaliśmy. Miasto nie było zniszczone, przebywało tu jeszcze wielu mieszkańców niemieckich.
Unikatowa lista repatriantów przybyłych do Trzcińska Zdroju w roku 1945 ze prywatnego zbioru Jarosława Płotkowskiego |
Zdjęcie przedstawiające niemieckich mieszkańców domu w którym mieszka obecnie p. Katarzyna Kuchar ze zbioru prywatnego Jarosława Płotkowskiego |
Burmistrzem miasta był Niemiec, którego wspierał wyznaczony przez władze tymczasowe miasta Polak. W ratuszu znajdowała się siedziba burmistrza i jego zastępcy. Zamieszkiwało tutaj również tymczasowo kilka rodzin, przybyłych z kresów wschodnich. Znalazłam w mieście dom, spokój i stabilizację tak upragnioną przez miesiące tułaczki.
P.s. Pani Katarzyna kilkakrotnie w latach powojennych odwiedziła miejsca związane z dzieciństwem i młodością, z którymi została związana na całe życie. Mąż pani Katarzyny założył nową rodzinę, zamieszkał w okolicy Odessy. Podczas odwiedzin rodzinnych stron pani Katarzyna spotkała się ze swoim mężem, spędzili wspólnie wiele czasu. Ze zrozumieniem odnieśli się do faktów z przeszłości. Zdecydowali, że powrócą do swojej rzeczywistości.
To jest jak gotowy scenariusz filmu.Czy Pani Kuchar jest samotna ,czy udało się jej założyć rodzinę? Takie wspomnienia ................
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla dzielnej pani Katarzyny...
OdpowiedzUsuńWe wspomnieniach mojej mamy podobnie opisywane były relacje wśród mieszkanców miejscowości dawnych kresow wschodnich. Do dziadka na szachy przychodzili znajomi różnych narodowości i wyznania...
Pozdrowienia dla dzielnej pani Katarzyny...
OdpowiedzUsuńWe wspomnieniach mojej mamy podobnie opisywane były relacje wśród mieszkanców miejscowości dawnych kresow wschodnich. Do dziadka na szachy przychodzili znajomi różnych narodowości i wyznania...
Pozdrowienia dla osób, które były na Syberii w tym moja babcia, która jeszcze żyje jako nieliczna w Chojnie. Opowieści babci są bezcenne. A strach towarzyszy babci do tej pory.
OdpowiedzUsuńBrawo dla autorów. To chwalebne, że podnosić do światła historie ludzkie tym bardziej, że za chwilę ludzie ci odejdą na zawsze i to jest ostatni moment. Bardzo wzruszające świadectwo.
OdpowiedzUsuń