Pani Stefania Pomsta wiele lat swojego życia spędziła w Baniach. Tutaj rozpoczęła pierwszą pracę, poznała swojego przyszłego małżonka Eugeniusza Pomstę, założyła szczęśliwą rodzinę. Bohaterka naszej opowieści urodziła się 12 września 1938 roku w malej małej wiosce Kościuszki położonej na południe od rzeki Widawki (w dzisiejszym powiecie bełchatowskim).
Przez wioskę przebiegała droga prowadząca do stacji kolejowej w miejscowości Rusiec oraz do leżącej po przeciwnej stronie Łodzi. Po obu stronach drogi stały w większości jedno, dwuizbowe drewniane domy pokryte słomianą strzechą. Rzadko który budynek mieszkalny posiadał drewnianą podłogę, tradycyjnie było to klepisko wykonane z gliny oraz słomianej sieczki. Mała dziewczynka zamieszkiwała w jednym z takich budynków z rodzicami: Mama Marianna z domu Stanisławska (urodzona w 1909 r.), tata Leopold Perliński (urodzony w 1906 r.). Młodsza siostra Aleksandra urodziła się po zakończeniu II wojny światowej w 1947 roku. Jednak do okresu uzyskania przez panią Stefanię stabilizacji życiowej wydarzyło się wiele frapujących, mrocznych i nieoczekiwanych zdarzeń.
Mroczny okres II wojny światowej
Mała wioska pod Łodzią. Rok 1939. Nikt z mieszkańców Kościuszki (dzisiejszy Powiat Bełchatów) nie dowierzał, że nadchodzi czas wielkich zmian i śmierci. Mała dziewczynka widziała w swoim domu i domach sąsiadów Niemców przybyłych konno, wchodzili do biednych chłopskich chałup i wyciągali mężczyzn a po jakimś czasie także kobiety były wywożone z wioski. Czterolatka zapamiętała, że ludzie podobnie jak ojciec zostali nagle wywiezieni do niemieckich gospodarzy by tam pracować. Za jakiś czas okazało się, że przymusowe rozstanie z bliskimi było darem losu, który pozwolił im przetrwać w przeciwieństwie do wielu innych ludzi, których droga wiodła do obozów koncentracyjnych. Zanim tatę wywieziono do Szamotuł, gdzie pracował do 1943 roku dziewczynka zapamiętała kilka epizodów ze swego ówczesnego życia.
Pani Stefania Pomsta na powojennych zdjęciach |
Łapanki
Podczas jednej z łapanek do skromnego domu wszedł Niemiec w towarzystwie polskiego zdrajcy i oznajmił, że muszą wyjechać. Ojciec na pozór bardzo ochoczo zachęcił żonę słowami: "Marychna pakuj wszystko i jedziemy". Aprobująca postawa mężczyzny uspokoiła żołnierza i udał się do następnych chałup pozostawiając rodzinie czas na spakowanie bagażu. Po jego odejściu tato uspokoił płaczącą żonę i pośpiesznie uciekli w przeciwnym kierunku. Przebyli rzekę Widawkę, zostawili dziecko u babci a sami ukryli się w lesie, skąd wrócili po kilku dniach. Dzisiaj pani Stefania jest przekonana, że gdyby Niemcy dotarli wtedy na drugi brzeg rzeki z całą pewnością wskazałaby im miejsce pobytu rodziców i udzieliła szczerych odpowiedzi jak każda pięciolatka.
Ładunki wybuchowe pod mostem
Podstępne działania okupantów zapadły w pamięci dziecka słyszącego opowieść o spotkaniu na moście. Sołtys powiadamiał wszystkich mieszkańców o planowanym spotkaniu na moście w pobliskim Szczercowie. Mieszkańcy wsi Kościuszki w porę dowiedzieli się, że jest to podstęp, który zmierza do wysadzenia mostu a wraz z nim wszystkich mieszkańców wsi. Szczęśliwy traf sprawił, że przypadkowo ktoś z mieszkańców podpatrzył działania niemieckich żołnierzy a później zorientował się, że pod mostem znajdują się ładunki wybuchowe. Od domu do domu krążyła kartka z ostrzeżeniem przed udziałem w spotkaniu społeczności wsi Kościuszki z przedstawicielami nowej okupacyjnej władzy na moście w Szczercowie. Kartka ocaliła życie. Wieczorem w wiosce słyszalny był huk wysadzonego w powietrze mostu...
Na wieść o kolejnej łapance i zbliżających się konnych patrolach niemieckich ostrzeżona przez wujka mama ukryła małą Stefcię pod pierzyną w chacie a sama kazała się zamknąć bratu w kopcu gdzie przetrzymywano ziemniaki. Kopce na ziemniaki budowane tradycyjnie w okolicy miejsca zamieszkania pani Stefani składały się z drewnianych "koziołków" pomiędzy którymi usypywano w przygotowanych podłużnych zagłębieniach ziemniaki. Usypywane ziemniaki pokrywano słomą a następnie przysypywano ziemią. Z przodu kopca znajdowała się furtka. W jednym z takich kopców przebywała mama. Natomiast dziewczynka pozostała w domu i leżała schowana w łóżku pod dużą pierzyną. Nagle ktoś zerwał z niej pierzynę i poczuła silny ból. Pchnięta energicznie kolbą niemieckiego karabinu spadła za łóżko gdzie zdenerwowany Niemiec pozostawił płaczące dziecko. Żołnierz poszukiwał dorosłych w celu wywózki na roboty i zignorował samotne dziecko, którego nie chciało mu się wyciągać za łóżka.
Wyzwolenie Łodzi
W II połowie stycznia 1945 rozpoczęło się wyzwalanie Łodzi. Zapamiętany szturm na miasto widoczny był w nocy. Wszystkie dzieci z ciekawością i zachwytem obserwowały lecące z samolotów we wstępnej fazie bombardowania choinki, które jak się później okazało oświetlały miasto. Dopiero później usłyszeli przerażający huk eksplodujących bomb i zachwyt zamienił się w przerażenie.
Przez wioskę przebiegała droga prowadząca do Łodzi. Tą drogą przejeżdżali żołnierze radzieccy. Siedzący na czołgach sołdaci rzucali w kierunku zgromadzonych przy drodze dzieci zielone puszki zamykane na "kluczyk", w których znajdowały się ciastka, cukierki, mięso. "Staliśmy przy drodze jak sępy".
Jeden z tych czołgów pojawił się później na podwórku rodziców. Polecono im aby przygotowali miejsce w stodole by go ukryć. Z czołgu wysiadł oficer z dużą ilością odznaczeń na mundurze co wskazywało na wysoką rangę przybyłego. Wraz z nim była żona oraz piesek Tuzik. Rodzice udostępnili swoje mieszkanie w którym pojawiły się na stołach mapy, dokumenty. Dorośli twierdzili, że opracowują tam trasę dalszego marszu. Szczęśliwy zbieg okoliczności dla dziewczynki chorej wtedy na zapalenie oczu, gdyż żona oficera okazała się lekarzem i miała przy sobie leki (krople i maści), które uratowały dziecku wzrok. Tak samo nagle jak przybyli zniknęli nie czekając świtu po otrzymaniu rozkazu wymarszu.
Po długich miesiącach oczekiwania matka i córka doczekały się powrotu ojca z robót w Niemczech. Wiedział on już, że zdobyte ziemie będą zasiedlane przez Polaków. Koniec wojny powitali z wielką radością. Ojciec upatrywał możliwość poprawy bytu rodziny w przesiedleniu na "Dziki Zachód". Mama płakała i nie chciała rozstawać się z rodziną przyjmując niepewny los. Odważny mężczyzna wyruszył sam na zwiady. Po powrocie był już zdecydowany i stwierdził, że jeśli mama nie zechce wyjechać, wtedy zabierze jej córkę i pojedzie tam z nią. Spotkani w pociągu ludzie wpłynęli na ostateczną decyzję. Rodzina małej Stefci znalazła nowe miejsce życia w Żabnicy - miejscowości między Gryfinem i Szczecinem.
Wspomnienia pani Stefanii Pomsty z okresu powojennego w kolejnym artykule.
Autorem działu regionalno - historycznego w portalu chojna24.pl jest Andrzej Krywalewicz. Znasz ciekawe historie? Posiadasz ciekawe fotografie? Zapraszamy do konaktur: andrzejkrywalewicz@chojna24.pl lub tel. 793 069 999