Wspomnienia o Kamiennym Jazie, płonącej owczarni i zaangażowaniu dzieci z warszawskiego domu dziecka w pomoc zwierzętom, pociągach - krowiakach i wielu innych przeżyciach...

Po długich miesiącach oczekiwania matka i córka doczekały się powrotu ojca z robót w Niemczech. Wiedział on już, że zdobyte ziemie będą zasiedlane przez Polaków. Koniec wojny powitali z wielką radością. Ojciec upatrywał możliwość poprawy bytu rodziny w przesiedleniu na "Dziki Zachód". Mama płakała i nie chciała rozstawać się z rodziną przyjmując niepewny los. Odważny mężczyzna wyruszył sam na zwiady.



To tak wtedy wszyscy wyjeżdżali na zachód. Tato był zdecydowany na wyjazd na  "Dziki Zachód" bo tak nazywano wówczas bardzo często ziemie przyznane po II wojnie światowej Polsce. Mama zdecydowanie od początku była przeciwna wyprawie:  "Tutaj się wychowałam,  mam tutaj rodzinę, nie wyjadę" - sprzeciwiała się zdecydowanie. Tato jednak zdecydował wyruszyć na "Zachód" w przysłowiowy rekonesans. Poznani w pociągu ludzie utwierdzili ojca w przekonaniu, że warto zaryzykować. Dotarł do wioski Żabnica sam, zajął dom, do drzwi przybił poprzeczne deski , do których w środku zamocował solidnie krótką deskę z napisem ZAJĘTE. Przeświadczony, że poniemiecki opuszczony dom został  na stałe już zajęty, wyruszył po najbliższych do wsi Kościuszki koło Łodzi. W tym czasie osadnicy przyjeżdżali masowo  na własną rękę na tereny nieznane. Zdarzało się, że wcześniej przybywali "zwiadowcy" wyszukujący korzystnych do zamieszkania terenów oraz szabrownicy, w większości byli to młodzi mężczyźni z Centralnej Polski, działający najczęściej w zorganizowanych grupach. Kradzieże, bezprawne szabrownictwo odbywało się na przyłączonych ziemiach masowo. Szczególnym powodzeniem cieszyło się pierze z pierzyn i poduszek, srebrne i porcelanowe zastawy stołowe, biżuteria, meble, urządzenia radiowe i sprzęt gospodarstwa domowego. Stopniowo gospodarstwa były zajmowane samowolnie przez osadników przyjeżdżających z różnych regionów przedwojennej Polski. Pani Stefania oczekiwała z mamą na przyjazd taty cierpliwie, powrócił pełen radości i entuzjazmu. Rozpoczął się pośpieszny czas przygotowań do wyjazdu. Na stację kolejową w sąsiedniej miejscowości Rusiec odwiózł rodzinę sąsiad. Wraz z dobytkiem, który stanowił: worek mąki, krowa, dwie owce (owce fajne, wspomina pani Stenia - o wełnie jednolicie, dość grubej i łatwej do przędzenia),  duża pierzyna, garnki i rzeczy osobiste. Wyruszyliśmy w wagonie towarowym na zachód - wspomina rozmówczyni. Podróż była długa i nużąca. U celu pociąg zatrzymał się na stacji w Daleszewie Gryfińskim. Wraz z dobytkiem członkowie rodziny wspólnie z innymi przybyłymi osadnikami opuścili wagony towarowe długiego składu pociągu, po czym zostali wraz z innymi przybyłymi osobami przetransportowani do Gryfina. Na rampie kolejowej dworca w Gryfinie oczekiwaliśmy na dalsze decyzje. Rozpoczął się kolejny etap życia dla przybyłych w nieznane osadników.

Żabnica
gliniany dzbanek pełen monet i zwłoki niemieckiego żołnierza

Do Żabnicy rodzina dotarła pieszo, dobytek przywieziony z domu rodzinnego pod Łodzią był transportowany na wózku drewnianym. Obok małej Stefani i rodziców kroczyły zwierzęta gospodarskie: krowa i dwie owce. Zapamiętałam taki charakterystyczny moment. Został w pamięci. Przez Czepino z mamą szłyśmy w kierunku Żabnicy i nagle ukazała się starsza kobieta Niemka płacząca głośno pchająca wózek spacerówkę na którym znajdowało się małe dziecko owinięte pierzyną. Pomyślałam wtedy: "My tutaj zamieszkamy a ich gonią jak...."


Nowi mieszkańcy Żabnicy dotarli do ulicy Długiej 52 w Żabnicy. Dom niestety podczas niebytności ojca został splądrowany, okradziony z wartościowych przedmiotów. Na podwórku leżała porzucona lalka, która przez kolejne lata towarzyszyła dziewczynce. Do budynku mieszkalnego zostały wkrótce przyłączone dwa budynki gospodarcze wraz z obszerną działką przylegającą do Odry. Nieużytkowane budynki zostały stopniowo rozbierane i niestety rozkradane na drzewo służące do opału. W dość szybkim czasie w miejscu gdzie stały budynki gospodarcze pozostał tylko komin. Tato, pani Steni zdecydował o rozbiórce komina i wtedy ukazał się, garnek. Wypadł czarny jak diabeł od sadzy, w środku znajdowały się monety - wspomina moja rozmówczyni. O znalezieniu "skarbu" rodzice poinformowali Milicję Obywatelską. Odpowiedzialne osoby podjęły natychmiastową decyzję o dostarczeniu znaleziska do oddziału muzealnego. Rodzice otrzymali zaświadczenie o przejęciu "skarbu" i ślad po glinianym dzbanku pełnym monet zaginął. Podczas prowadzonych prac rozbiórkowych tato odkrył zwłoki żołnierza niemieckiego w mundurze, które ostatecznie pochowano w zbiorowej mogile. W tym okresie zdecydowano, że na uporządkowanej działce, gdzie do niedawna znajdowały się budynki gospodarcze należące do rodziny, zostanie wybudowana szkoła.


Kolejny etap nauki - Liceum Pedagogiczne, ulica Wielkopolska 15, Szczecin

Nieuchronnie mijał czas i należało dokonać wyboru szkoły. Nieugięty tato nakazał kontynuować naukę, postawił warunek, że jeśli córka nie będzie kontynuować nauki,  opuści dom. Bohaterka wyruszyła na "piechotę" do stacji w Czepinie aby stamtąd wyruszyć pociągiem -  krowiakiem do Szczecina. To były krótkie, składające się z trzech, czterech prowizorycznych wagonów pociągi lokalne. Wsiadłam do krowiaka, gdzie niespodziewanie spotkałam koleżankę z klasy - Czesię, z którą wspólnie wyruszyłam poszukiwać w  letni lipcowy dzień odpowiedniej dla mnie szkoły. Czesia zdecydowała się na dalszą kontynuację nauki w Liceum Chemicznym, ja zdecydowałam się złożyć dokumenty w Liceum Pedagogicznym, znajdującym się przy ulicy Wielkopolskiej 15 w Szczecinie.

Banie rok 1956

Praktyki, rozdysponował wychowawca szkoły dla przyszłych nauczycieli. Wraz z koleżanką otrzymała skierowanie do Bań. Szybko się zaaklimatyzowałam w Baniach. Zapamiętałam w miasteczku do którego przyjechałam tak zwanym "ogórkiem" (autobusem PKS)  w 1956 r. wraz z koleżanką Marysią -  wielki imponujący młyn w pobliżu szkoły.
W 1956 roku młoda nauczycielka odbywała praktyki w Szkole Podstawowej w Baniach. Naprzeciwko szkoły stał ogromny młyn wodny (uznawany za największy na Pomorzu Zachodnim). Nie działał on wprawdzie od zakończenia wojny, jednak pozostało w nim wiele sprawnych urządzeń. Wkrótce zniknęły z budynku i zapakowane przez żołnierzy radzieckich do wagonów na miejscowej stacji odjechały w nieznane. Podczas jednej z lekcji pani Stefanii niespodziewanie pojawili się żołnierze,saperzy z jednostki w Podjuchach. Nagle uczniów i nauczycieli przeraził potężny huk i drgania, które dochodziły z bardzo bliskiej odległości. Okazało się, że właśnie (bez  uprzedzenia) młyn zniknął z powierzchni. W miejscu okazałej bryły opadł pył i pojawiła się kupa gruzu z której najbardziej zapobiegliwi mieszkańcy odzyskiwali cegłę do własnych potrzeb. Imponująca budowla i obiekt użyteczności publicznej, który dodawał splendoru i podnosił rangę okolicy w jednej chwili przestał istnieć na oczach bezradnych mieszkańców.



Po rozpoczęciu pracy w Baniach pani Stefania poznała przyszłego męża Eugeniusza Pomstę (1935 r.). Ślub cywilny odbył się 30 listopada 1956 r. natomiast w dniu 24 grudnia 1956 r. odbyło się huczne wesele. W roku 1958 urodził się syn Marek.

Kamienny Jaz 1959-1962
pożar bardzo szybko się rozprzestrzeniał..., śmiertelnie trująca roślina - tojad mocny


 Kamienny Jaz upamiętniony na widokówce z I połowy XX wieku 
Wprowadziliśmy się do Kamiennego Jazu w II połowie sierpnia. Jeszcze trwały wakacje. W pobliżu rzeki płynącej przez Kamienny Jaz w niedzielne przedpołudnie dzieci szkolne wybrały się zbierać tatarak. W pobliżu brzegu rzeki rosły krzewy śmiertelnie trującej rośliny tojad mocny, niebieskie i granatowe kwiaty rośliny zwabiły dzieci, które zjadły owoce rośliny. Dwoje dzieci zmarło.

śmiertelnie trująca roślina - tojad mocny 
Rozpoczęłam pracę w Kamiennym Jazie. Znajdowała się w tym czasie w wiosce "jednoklasówka" kierowana przez panią Genowefę Mazurek. W roku rozpoczęcia pracy w szkole w Kamiennym Jazie otwarto kolejne oddziały dla dzieci trzeciej i czwartej klasy, równocześnie w tym czasie zostałam kierownikiem szkoły.
Jadąc drogą w kierunku Strzelczyna po prawej stronie stała poniemiecka stodoła, na której dachu znajdowało się imponujące gniazdo bocianów. Zapamiętałam, że byłam w ciąży z drugim dzieckiem, kiedy nagle na budynku gospodarczym w pobliżu szkoły na którym znajdowało się gniazdo bocianów pojawił się ogień. Bociany opuściły gniazdo - to zapamiętałam, a ogień szybko się rozprzestrzeniał na sąsiednie stodoły. Pożar zagrażał budynkom mieszkalnym i budynkowi szkoły. Zawiadomiono żołnierzy radzieckich stacjonujących na lotnisku w Chojnie. Natychmiastowe działania z lądu i powietrza przyczyniły się do opanowania żywiołu.Wyjątkowo silny strumień wody wyrywał z bruku kamienie, zdumiewała szybkość i spryt zaangażowanych w ugaszenie pożaru żołnierzy, nagle nadleciał śmigłowiec pożarniczy, co przyśpieszyło skuteczną walkę z pożarem. Co się działo, to trudno opisać. Pożar w godzinach porannych został ugaszony.
Zapamiętałam z tego okresu tragiczne zdarzenie. Dwóch mężczyzn mieszkańców Kamiennego Jazu wyruszyło samochodem typu "żuk" z typem nadwozia dostawczego do Chojny. Na pewnym odcinku drogi łączącej Trzcińsko Zdrój i Chojnę rosło samotne drzewo w które samochód nagle silnie wjechał. Niedziela to była, traktorzysta wziął pomocnika. Samochód uderzył w drzewo z dużą siłą, przeżył tylko jeden z uczestników.

Tutaj na świat przyszły córki: Renata (1959 r.) oraz Małgorzata (1961 r.). Mieszkańcy wioski to bardzo życzliwi ludzie, których do dzisiejszego dnia rozmówczyni serdecznie wspomina. Przez okres zamieszkiwania w Kamiennym Jazie spotykała się niemal codziennie z wyrazami serdeczności i życzliwości. W roku 1963 rodzina zamieszkała w Baniach w domu rodziców pana Eugeniusza Pomsty. Pani Stefania rozpoczęła ponownie pracę w Szkole Podstawowej w Baniach.

II połowa sierpnia 1964 r. - nagła zmiana

Pod dom rodzinny zajechała czarna wołga, w środku jak się później okazało znajdował się pierwszy sekretarz komitetu partii. W czasie powitania i krótkiej rozmowy sekretarz  precyzyjnie przekazał informację, iż w chwili obecnej z uwagi na problemy kadrowe  w zbliżającym się roku szkolnym, podejmę kierowanie  Szkołą Podstawową w Swobnicy, bo jak określił ówczesny dygnitarz "taka jest potrzeba chwili". 



Schronisko w Swobnicy pełne turystów. Uczęszczane szlaki turystyczne. Dzieci z warszawskiego Domu Dziecka ratują zwierzęta z płonącej owczarni

Był to okres stabilizacji i spokoju. Praca z kadrą pedagogiczną oraz uczniami układała się coraz lepiej. W szkole funkcjonowało w okresie wakacji (istniejące do dzisiaj) schronisko szkolne. Na okres wakacji pomieszczenia klasowe zmieniały swój charakter, w miejsce ławek szkolnych były przynoszone ze strychu i ustawiane łóżka metalowe oraz wyposażenie niezbędne do normalnego funkcjonowania schroniska (wyposażenie kuchenne, pościele, lampy naftowe, ponton, maszyna do szycia). Przed rozpoczęciem wakacji szkoła otrzymywała wykaz zorganizowanych grup, które traktowały Swobnicę jako kolejne miejsce odpoczynku i zwiedzania. Najczęściej wycieczki (obozy wędrowne) wędrowały pieszo po zapomnianym dziś i zarośniętym szlaku turystycznym prowadzącym przez Strzeszów do Trzcińska Zdroju oraz miejscowości Ziemi Bańskiej. Grup zorganizowanych przyjeżdżało bardzo dużo. Na początku lat 70 tych nocowała w schronisku grupa wychowanków z Domu Dziecka w Warszawie, byli samodzielni, dobrze zorganizowani i wiele czasu spędzali na szlakach - wędrując. W nocy nagle w gospodarstwie rolniczym ( w owczarni) wybuchł groźny pożar. Wewnątrz owczarni znajdowało się bardzo dużo owiec, nagle dzieci solidarnie wybiegły w kierunku zamku ratować zwierzęta z płonących pomieszczeń. Zrobiło się zamieszanie nad którym trudno było zapanować. W pobliże owczarni dotarły już wozy Ochotniczej Straży Pożarnej, zwierzęta sprawnie opuszczały płonącą halę i uzyskiwały natychmiastową pomoc od oczekujących dzieci.


Krzymów

W 1975 r. rozpoczęłam pracę w Szkole Podstawowej w Krzymowie również na stanowisku kierowniczym. W tym czasie szkoła w Krzymowie to była nowo wybudowana placówka, szkoła - marzenie tak wspomina ówczesny budynek szkoły wraz z imponującym wyposażeniem rozmówczyni: okazała sala gimnastyczna, w każdym pomieszczeniu drewniany parkiet, łazienki z prysznicami, nowe meble to wszystko robiło wielkie wrażenie w tamtych czasach. Panowała zgoda co przekładało się na świetną współpracę z Państwowym Gospodarstwem Rolnym jako zakładem opiekuńczym.
Małżonek Pani Steni - Eugeniusz Pomsta
Pani Stefania w Chicago
Pani Stefania Pomsta doczekała emerytury,  mieszka szczęśliwie w Baniach otoczona miłością najbliższych.





Autorem działu regionalno - historycznego w portalu chojna24.pl jest Andrzej Krywalewicz. Znasz ciekawe historie? Posiadasz ciekawe fotografie? Zapraszamy do konaktur: andrzejkrywalewicz@chojna24.pl lub tel. 793 069 999

1 Komentarze

  1. Bardzo poruszające wspomnienia zdarzeń, jakże podobne do innych wspomnień osadników i jednocześnie bardzo indywidualne...
    Wspomnienia repatriantów łączy wiele z opisanymi, choć powód zgoła inny. Nie była to podróż po przygodę, zmianę lecz ucieczka lęk przed napaścią....

    OdpowiedzUsuń
Nowsza Starsza