Jak się okazuje, wydanie płyty nie jest wcale prostą i szybką drogą. Z wieloma przygodami musieli zmierzyć się członkowie OLEJ-u, którzy od początku września mają swój krążek w rękach.
Również i do naszej redakcji trafiła płyta, jednak samo stwierdzenie tego faktu nie byłoby wystarczające, tym bardziej, że: – ...bez wątpienia, jak dla mnie, jest to arcydzieło – mówi Przemysław Kaweński, który na co dzień jest również muzykiem. – Szkoda, że wielu ludzi jeszcze o tych panach nie słyszało. Świetnie sprawdza się tu powiedzenie „cudze chwalicie, swego nie znacie”. Mamy naprawdę znakomity zespół w naszym mieście.
OLEJ to uczestnik kilku edycji Przystanku Woodstock, laureat Złotego Bączka 98 i nagrody w plebiscycie publiczności tego festiwalu. Podczas kultowego I Przystanku w Czymanowie w roku 1995 OLEJ wykonał polską wersję coveru „Sometimes” zespołu JAMES. Na kilka lat stała się ona woodstockowym hymnem.
W tym roku zespół wydał płytę pt. „Ładny dzień”. Na niej to znajdziemy 12 utworów, a wśród nich między innymi: „Da da da”, „Twoje oczy” czy też utwór tytułowy krążka.
O przygodzie z wydaniem płyty oraz o planach na przyszłość z wokalistą OLEJ-u Sławomirem Błęckim rozmawiał Przemysław Kaweński.
Na płytę czekaliśmy długo. Wszystko to miało związek ze współpracą z Polskim Radiem.
Troszkę miało, troszkę nie. Ale po kolei.
Materiał został nagrany w roku 2007 w Elektra Studio w Warszawie. Jego producentem, czyli człowiekiem, który miał decydujący wpływ na brzmienie całości i pewne elementy aranżacji utworów, był Adam Toczko, znany i ceniony inżynier dźwięku i producent muzyczny. Nad procesem realizacji i edycji nagrań pracował Przemek Momot. Ci dwaj ludzie stworzyli ową brzmieniową swoistość i spoistość płyty, którą możemy posłyszeć na krążku.
Jak to jednak często bywa, życie zweryfikowało nasze plany: zespół wkrótce po nagraniach zawiesił działalność na prawie dekadę.
Gdy dwa lata temu, w nieco zmienionym składzie wznowiliśmy naszą wspólną muzyczną przygodę, uznaliśmy, że ten materiał jest jednak godny publikacji. Grając koncerty, warto zaprezentować słuchaczom także próbki muzyki utrwalonej na płycie, zresztą pytanie o nią pada podczas każdego występu. Materiał dobrze brzmi i w istocie nigdy nie został opublikowany, zaś część z piosenek zawartych na krążku wykonujemy podczas koncertów. Stąd decyzja o tym, by wykorzystać go jako punkt wyjścia, coś, co do czasu zrealizowania zupełnie nowej płyty będzie OLEJ-ową wizytówką.
W ubiegłym roku zremasterowaliśmy materiał w świetnym studiu masteringowym Master&Servant w Hamburgu. Dokonał tego Tom Meyer, który tchnął w brzmienie całości nowe światło i barwę. Dzięki jego pracy piosenki brzmią znakomicie na każdym rodzaju odtwarzaczy: nie tylko na zaawansowanym sprzęcie audiofilskim, ale i w samochodzie, w głośniczku komputera czy telefonu.
Przypadek sprawił, że także w ubiegłym roku z materiałem zapoznał się Roman Czejarek, pochodzący ze Szczecina dziennikarz Programu I Polskiego Radia. Miał on realizować w Chojnie cykliczną audycję „Jedyne takie miejsce”. Kilka dni przed audycją, Teresa Błońska, szefowa chojeńskiej biblioteki namówiła nas, by wysłać próbki muzyki do redakcji w Warszawie. Pomysł okazał się trafiony – piosenki spodobały się dziennikarzom i dwie z nich „Jedynka” wyemitowała na kraj.
Podczas pobytu w Chojnie Roman Czejarek otrzymał ode mnie roboczy egzemplarz płyty i, jak sam to potem określił, „puścił go z dobrą opinią dalej”. Dzięki niemu płyta znalazła się na biurku ówczesnego dyrektora Agencji Muzycznej Polskiego Radia, Piotra Iwickiego, który już następnego dnia w rzeczowej, acz serdecznej, rozmowie telefonicznej wyraził wolę współpracy. Przysłano nam logo Polskiego Radia, które miało znaleźć się na okładce, a także umowę dystrybucyjną, właściwie gotową do podpisania.
Z zapisów nadesłanej nam umowy wynikało, że część wyprodukowanego przez nas (to znaczy za nasze pieniądze) nakładu płyty Polskie Radio odkupi od nas po cenie produkcji i będzie dystrybuować w swoich punktach sprzedaży i już na swoich warunkach cenowych. Miała za tym pójść skromna promocja, zapewne jakaś standardowa zajawka o aktualnościach wydawniczych radia, może kilka emisji utworów z płyty. W porównaniu z setkami tysięcy czy nawet milionami złotych pompowanymi dziś w gwiazdy to niewiele. Byliśmy jednak bardzo zadowoleni i z tego, co nam zaoferowano, bo dla nieznanego zespołu autorów i wykonawców z prowincji współpraca z radiem i to „Polskim”, jak głosi jego nazwa, to przecież nobilitacja.
Można powiedzieć, że Polskie Radio otrzymywało od nas bezkosztowo muzyczny produkt dobrej jakości, nie inwestując weń i nie tracąc na nim ani złotówki. Umowa zawierała bowiem nawet takie zabezpieczenie, że w przypadku niezadowalającej sprzedaży i zwrotów nie schodzącej ze sklepów płyty, musielibyśmy odkupić ją od Polskiego Radia w takiej cenie, za którą mu ją sprzedaliśmy. Zatem interes Polskiego Radia był zabezpieczony w 100%, bo podpisując z nami umowę, nawet jeśli nie zarobiłoby kokosów – czego przecież nie da się przewidzieć – to nie traciło nic. Co więcej, poprzez widniejące na okładce płyty logo zyskiwało swój materiał reklamowy sfinansowany przez nas.
Mówiąc obrazowo – przynosiliśmy Radiu gotową płytę w zębach, dzięki czemu realizowałoby swą główną powinność: misję kulturotwórczą i promocję rodzimej, lokalnej twórczości, bo przecież kultura powstaje nie tylko w Warszawie, w wąskim kręgu wybranych. Wydaje się, że to właśnie, owo misyjne sedno i istotę powinności państwowego medium, rozumieli doskonale Roman Czejarek i Piotr Iwicki, gdy wyciągnęli do nas pomocną dłoń.
Co stało się po drodze?
Ano wkrótce potem, w roku 2017 zmieniło się szefostwo Polskiego Radia, i zmienił dyrektor Agencji Muzycznej. Od tego czasu zaczęły się dziać cuda. Negocjowano z nami i zwodzono ponad rok. Kolejne gremia fachowców debatowały od nowa nad tym, czy zrealizować to, co już raz zostało postanowione, obiecane i przeznaczone do realizacji. I choć istnieje przecież coś takiego jak ciągłość instytucji, zwłaszcza instytucji państwowej, bo zmiana jej kierownictwa nie oznacza przecież nowej ery w dziejach świata, to jednak nowe szefostwo Agencji uznało najwyraźniej, że jest inaczej, że świat rozpoczął się właśnie od nich. W efekcie, po ponad roku zabawy w kotka i myszkę, którą można by podciągnąć pod kategorię nieuczciwych praktyk przeciwko konkurencji (bo w tym samym czasie, gdy my czekaliśmy na ostateczną decyzję Agencji i nie wydawaliśmy naszej płyty, ta sama Agencja wydawała i promowała swoich pupilów), powiedziano nam, byśmy jednak „spróbowali gdzie indziej”, co w przekładzie na język polskiego konkretu znaczy „pocałujcie nas…”.
O pięciominutową rozmowę z nowym dyrektorem dopraszałem się przez sekretarkę jakieś dwa tygodnie, ale ów pan nie był w stanie owych pięciu minut znaleźć. Gdy już je znalazł, nawet nie chciał słyszeć i w ogóle nie wysłuchał naszych racji, nie dopuścił mnie do głosu. Natomiast w kwiecistym, pełnym samozadowolenia monologu wygłoszonym przez telefon – jak to się mówi – spuścił nas, naszą twórczość i wysiłki, do ścieku.
Z poprzednim dyrektorem Agencji Muzycznej, Piotrem Iwickim, rozmawiałem kilkakrotnie. Były to rozmowy treściwe, rzeczowe, ale w stu procentach ludzkie i bez jakichkolwiek barier. Wiedziałem, że rozmawiam z człowiekiem konkretu, który rozumie i docenia, czym jest wysiłek twórczy i wie jak niezwykle trudno jest zdziałać cokolwiek z dala od dużych centrów i ośrodków miejskich. W czasie jednej tylko rozmowy z nowym dyrektorem zetknąłem się z człowiekiem, który ukazał twarz napompowanego sobą, pozbawionego jakichkolwiek kompetencji aroganta. Jeśli nazwiska Romana Czejarka i Piotra Iwickiego będą dla naszego zespołu oznaczały porządnego człowieka i profesjonalistę, to obecne szefostwo Agencji jest przeciwieństwem tych pojęć.
Mówię o tym wszystkim nie dlatego, by wylewać żale czy kogoś kopać, bo płyta jest już wydana, a my poradzimy sobie bez łaskawości jednego czy drugiego zakochanego w sobie indolenta. Mówię o tym pro publico bono. Ci ludzie, pełniący tak ważne funkcje publiczne, opłacani są ogromnymi państwowymi pieniędzmi. Myślę, że warto, aby zwykli szarzy obywatele wiedzieli, kto i w jaki sposób dysponuje wypracowanym przez nich majątkiem. Ludzie mają prawo oceniać, czy to, co się dzieje w przysłowiowej Warszawce, jest, czy nie jest okay. Jeśli chodzi o mnie, to uważam, że „jest… bardzo daleko od okay”.
Płytka już jest, cieszy się sporym zainteresowaniem, rozprowadzamy ją wśród amatorów dobrej, rzetelnej muzyki, wśród naszych przyjaciół i fanów. I tylko szkoda, że przez jednego czy dwóch gości, którzy nie mają pojęcia o tym, czym się zajmują, nie ma na niej logo Polskiego Radia, zacnej i zasłużonej instytucji, którą szanujemy i której życzymy jak najlepiej.
Ciąg dalszy nastąpi ...